Podstawą do wyliczenia nadpłaty akcyzy pobranej przy rejestracji używanych aut z zagranicy będzie wartość podobnego pojazdu w Polsce, a nie cena z faktury - orzekł wczoraj Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie. WSA zajmował się skargą Macieja Brzezińskiego przeciwko Izbie Celnej. Ten dziennikarz motoryzacyjny zakwestionował w 2004 r. wysokość pobranego przez fiskusa podatku od sprowadzonego do kraju samochodu.
Rację przyznał Brzezińskiemu w styczniu tego roku Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Strassburgu. Orzekł, że stosowane w Polsce do grudnia 2006 r. różnicowanie stawek akcyzy zależnie od wieku pojazdu ma charakter dyskryminacyjny. Kupujący nowe auto płacił bowiem 3,1 lub 13,6 proc. jego wartości (zależnie od pojemności silnika), podatek od używanych pojazdów dochodził natomiast do 65 proc. Takie stawki płacili tylko importerzy, ponieważ akcyza funkcjonuje przy pierwszej rejestracji podatku w kraju.
Problem w tym, że Trybunał nie określił dokładnie, jaki zwrot akcyzy należy się importerom. Pozostawił to sądom krajowym. Orzeczenie WSA w tej samej sprawie, którą zajmował się ETS, stanowi więc precedens prawny.
Warszawski sąd unieważnił decyzję urzędu celnego o nałożeniu wysokiej akcyzy. Nie zgodził się jednak z wnioskiem, że fiskus powinien zwrócić różnicę między pobranym podatkiem a kwotą, którą fiskus pobrałby od tej samej wartości przy stosowaniu stawek 3,1 i 13,6 proc. Takie orzeczenie skomplikowałoby sytuację budżetu. Oznaczałoby bowiem, że Ministerstwo Finansów musi oddać większość z około 2,5 mld zł pobranej akcyzy od aut.
Sąd orzekł za to, że ewentualna nadpłata powinna odnosić się do wartości rynkowej auta. W takiej sytuacji wielu kierowców nie zaryzykuje raczej wniosku o zwrot. Nie jest bowiem tajemnicą, że importerzy zaniżali wartość pojazdów na fakturach prezentowanych celnikom - by płacić mniej.