Rynki wschodzące ochłonęły już nieco po załamaniu z przełomu lutego i marca. Co krach ten zmienił w sytuacji technicznej? Jeśli spojrzeć na zbiorczy indeks MSCI Emerging Markets, to fala spadkowa doprowadziła do wygenerowania średnioterminowego sygnału sprzedaży, jakim było przebicie styczniowego dołka. Co prawda, w czwartek indeks powrócił powyżej wsparcia, jednak nie jest to równoznaczne z definitywnym zanegowaniem poprzedniego sygnału. Odbicie wynika raczej z siły poprzedzającej go fali spadkowej, a nie z rzeczywistej siły byków.
Jeśli przyjrzymy się jednak indeksom poszczególnych rynków, to okazuje się, że sytuacja jest wyjątkowo zróżnicowana i nie zawsze wygenerowane zostały jednoznaczne negatywne sygnały. Dobrym przykładem jest choćby nasz rynek. WIG20 nie przełamał wsparcia na poziomie styczniowego dołka. Podobnie było w przypadku np. tureckiego ISE100. W jego przypadku ostatnia przecena jest w ogóle mało zauważalna na tle poprzednich miesięcy i zupełnie nie zmieniła sytuacji technicznej. ISE100 porusza się cały czas w lekko rosnącym kanale. Ostatnie przesilenie nie doprowadziło nawet do testu wsparcia w postaci dolnej linii kanału. Jest to nie tyle oznaka siły tureckiego rynku, ile raczej skutek tego, że na przestrzeni ostatniego roku wypadał on dotąd wyjątkowo słabo. Na ostatnim krachu najbardziej ucierpiały natomiast te rynki wschodzące, które dotąd korzystały na płynącym szerokim strumieniem kapitałem z globalnych funduszy inwestycyjnych. Chodzi tu przede wszystkim o rynki azjatyckie, a także południowoamerykańskie. Przykładowo: "zmasakrowane" zostały akcje w Hongkongu. Tamtejszy indeks Hang Seng z łatwością przełamał styczniowy dołek. Co ciekawe, w Chinach kontynentalnych notowania zaczęły szybko odrabiać straty, mimo że to właśnie z tego kraju przyszedł impuls do globalnej wyprzedaży. Indeks Shanghai & Shenzhen 300 znajduje się już zdecydowanie bliżej szczytu hossy, niż dołka z początku lutego.