Ostatnie dni charakteryzują się wysokim poziomem zmienności - nie tylko z dnia na dzień, ale także w trakcie sesji. Dość powiedzieć, że w ciągu niespełna półtora tygodnia indeksy zdążyły wzrosnąć o 5 proc., spaść tyle samo i w końcu odrobić większość tych strat. Historycznie patrząc - wysoka zmienność związana jest raczej z okresem dystrybucji niż akumulacji, świadczy ponadto o dużych wahaniach nastroju u inwestorów.
Na naszym rynku wahania te widać również we względnym zachowaniu indeksów WIG20 i mWIG40. W dniach, gdy wyprzedaż ociera się o panikę (jak na przykład w piątek), indeks średnich spółek zachowuje się słabo, by następnie odrobić całe poniesione straty podczas takiej sesji, jak wczoraj. Wydaje się, że na rynku panuje konsensus co do tego, że poważniejsze spadki nie są możliwe, dopóki płynie nieprzerwana fala nowego kapitału do funduszy. A ta rzeczywiście płynie, jak nie do jednego funduszu, to do innego, a w ostatecznym rachunku i tak najczęściej trafia do segmentu małych i średnich spółek.
Oczywiście w krótkim terminie nie ma co dyskutować z elementarnymi siłami popytu i podaży. Na razie krajowi inwestorzy bez problemu akomodują podaż generowaną przez fundusze zagraniczne (tam więcej jest umorzeń niż nowych wpływów). Kiedy jednak nad rynkami rozwiniętymi pojawią się ciemniejsze chmury, nie pomogą giełdzie fundusze i kilkunastoprocentowa korekta stanie się faktem - dlaczego nie miałoby to nastąpić w wakacje?
W komentarzu sprzed dwóch tygodni, tuż po głosowaniu w sprawie dywidendy w Lotosie, prorokowałem wypłatę wysokiej dywidendy w KGHM. Nie przypuszczałem jednak, iż Skarb Państwa może mieć zapędy na więcej niż cały ubiegłoroczny zysk. Oczywiście przy obecnej strukturze kapitału miedziowej spółki takie "odlewarowanie" jest z finansowego punktu widzenia jak najbardziej wskazane; mam jednak wątpliwości, czy urzędnicy będą lepszym dysponentem zgromadzonego kapitału niż zarząd firmy z Lubina.