Stwierdzenie, że rynek akcji jest ryzykowny, graniczy z banałem. Są jednak momenty, kiedy owe ryzyko jest podwyższone. Z takim właśnie okresem mamy do czynienia na światowych giełdach. W wyniku ubiegłotygodniowej wyprzedaży na rynku amerykańskim doszło do skokowego wzrostu zmienności. Ostatnie sesje zdecydowanie odbiegają pod tym względem od ostatnich tygodni, a nawet miesięcy. Mierzący zmienność wskaźnik ATR skoczył do poziomu najwyższego od ponad dwóch miesięcy, po tym jak wcześniej praktycznie stał w miejscu. Rzecz w tym, że w takich warunkach podwyższonej zmienności najrozsądniejszym rozwiązaniem bywało w przeszłości nie tyle obstawianie dalszego kierunku zmian cen, co pozostanie poza rynkiem do czasu uspokojenia się nastrojów.
Każdy scenariusz rozwoju wydarzeń ma obecnie za sobą mocne argumenty. Rynek akcji w USA rósł niemal nieprzerwanie przez trzy miesiące i była to na tle historycznym bardzo silna fala zwyżkowa. To samo w sobie uzasadnia realizację zysków i głębszy spadek. Nerwowość narasta również na innych światowych rynkach, czego początek upatrywać można w niedawnym krachu w Chinach. Korekta ma też uzasadnienie fundamentalne - rentowność amerykańskich obligacji wzrosła w minionym tygodniu w oszałamiającym tempie.
Mimo tych uzasadnionych obaw prognozowanie początku bessy i trwałego odwrotu inwestorów od akcji wydaje się przedwczesne. Wygląda po prostu na to, że "przerabiamy" podobny scenariusz, co na przełomie lutego i marca. Gwałtowna korekta połączona ze skokiem zmienności przywołuje na myśl tamte wydarzenia. Warto przypomnieć sobie również to, że wówczas korekta zatrzymała się już po pięciu sesjach. Wcale nie jest więc wykluczone, że najgorsze kursy akcji mają za sobą. Przemawia za tym krótkoterminowe wyprzedanie sygnalizowane przez oscylator stochastyczny, który dotarł do dolnej strefy swoich wahań. Na początku marca analogiczny sygnał zapowiadał wyczerpywanie się potencjału spadkowego.