Choć notowania ropy przez ostatnie kilka sesji trochę spadły - wczoraj w Londynie na krótko poniżej 70 dolarów za baryłkę - to od historycznych rekordów wciąż dzieli je tylko kilkanaście procent. Na tańszą ropę raczej nie ma szans - nie ukrywają analitycy. Rynek ropy jest rozgrzany, bo nie słabnie popyt na jej pochodne. Mimo że benzyna jest droga, a amerykańska gospodarka jest ostatnio w trochę gorszej kondycji, analitycy oczekują, że w trakcie najbliższego długiego weekendu, obejmującego Dzień Niepodległości, na drogi w Stanach wyruszy aż 41,1 miliona kierowców, najwięcej w historii. Specjaliści z banku Citigroup uważają, że spadku cen na rynku "czarnego złota" na pewno nie można oczekiwać aż do zakończenia sezonu motoryzacyjnego. Zdaniem Fatiha Birola, głównego ekonomisty Międzynarodowej Agencji Energetycznej (MAE), w długim terminie tendencja zmian notowań ropy raczej będzie wzrostowa. Na rynku benzyny w USA wciąż są niedobory. Jak podał wczoraj Departament Energii, jej krajowe rezerwy, które już były o ponad 4 proc. niższe od średniej z ostatnich pięciu lat, niespodziewanie zmniejszyły się jeszcze w zeszłym tygodniu o 5,27 mln baryłek przeliczeniowych. Ta wiadomość wpłynęła wczoraj na popołudniowy wzrost cen ropy w Londynie, do 70,41 USD za baryłkę. Dzień wcześniej na zamknięciu sesji płacono po 70,16 USD. Lepiej jest z zapasami samej ropy. Zwiększyły się w ostatnim tygodniu w USA o 1,56 mln baryłek. Już wcześniej wynosiły prawie 350 mln baryłek i były najwyższe od dziewięciu lat.