Chcesz mieć dom? Żaden problem. Każdy pośrednik kredytowy ma gotowe oferty skrojone pod każdą możliwą sytuację finansową. Furorę robią nowe produkty, choćby kredyty udzielane bez potrzeby dysponowania środkami na pierwszą wpłatę (no-money-down) i bez konieczności dostarczania sterty dokumentów. W błyskawicznym tempie - trzykrotnie w ciągu dwóch lat - rośnie portfel kredytów tzw. subprime, udzielanych osobom z niekorzystną przeszłością kredytową lub z innego powodu niekwalifikującym się do otrzymania pieniędzy na standardowych warunkach. W rekordowym trzecim kwartale 2005 r. do rąk Amerykanów trafia 400 miliardów dolarów takich pożyczek. Stanowią nawet jedną piątą hipotecznego rynku.
Trochę wyższe oprocentowanie nie gra roli, gdy krótkoterminowe stopy procentowe są historycznie niskie.
Pożegnanie z klasą średnią?
Tak było w Stanach Zjednoczonych jeszcze trzy-dwa lata temu. Obniżenie standardów kredytowych szczególnie sprzyjało Afroamerykanom i Latynosom. Wiele rodzin spełniło swój American Dream, amerykański sen. Kupując pierwszy posesję w życiu, awansowali społecznie, wreszcie zawitali do klasy średniej (jeszcze w czasie kampanii prezydenckiej w 2004 r. George W. Bush chwalił się, że za jego rządów odsetek Amerykanów posiadających własne domy osiągnął rekordowy poziom 69,2 proc.). I z podziwem patrzyli, jak ich majątek pęcznieje. W ciągu pięciu lat, między 2000 a 2005 r., nieruchomości w wielu miejscach podrożały dwukrotnie. Zdaniem niektórych, takiej hossy rynek nieruchomości w USA nie miał od stulecia.
Drożejące domy dawały szansę na uzyskanie dodatkowych pieniędzy pod hipotekę. Wreszcie po okresie recesji Amerykanie mieli więc szansę nadrobić zaległości, pospłacać karty kredytowe, powydawać pieniądze na remonty, nowe sprzęty domowe, nowe samochody. W dużej mierze właśnie za sprawą kredytów branych pod nieruchomości poziom zadłużenia mieszkańców Stanów osiągnął rekordowy poziom. Pieniędzy było naprawdę sporo. Do przejedzenia, do zainwestowania - na przykład w? kolejny dom.