Pomysł utworzenia jednolitego nadzoru był sposobem na odebranie uprawnień nadzorczych osobom z innego rozdania (np. szefowi Komisji Nadzoru Ubezpieczeń i Funduszy Emerytalnych Janowi Monkiewiczowi). Dołożenie do jednolitego nadzoru opieki nad bankami uderzało zaś w poprzedniego szefa NBP Leszka Balcerowicza.
Gdy władzę w NBP miał "nie swój" Balcerowicz, PiS parło do przekazania nadzoru nad bankami komu innemu. Gdy zaś ów kto inny - czyli Stanisław Kluza - pokazał, że czasem umie mieć własne zdanie, ten nacisk mocno zelżał. Gdy w NBP pojawił się wreszcie "swój", bo nowy prezes Sławomir Skrzypek jest zaufanym premiera Jarosława Kaczyńskiego, klamka zapadła - na razie całkowitej fuzji nadzorów nie będzie.
Ale przedłużenie terminu wchłonięcia nadzoru bankowego przez KNF ma jeszcze jeden skutek. Dzięki temu przepisowi będzie można trzymać w szachu kolejnych prezesów NBP i szefów KNF. Ci pierwsi, w razie pojawienia się oznak braku lojalności będą zagrożeni tym, że nadzór nad bankami trafi do komisji. Szefowie KNF będą łudzeni tym, że jeśli będą grzeczni, dostaną w nagrodę kontrolę nad najpotężniejszymi instytucjami finansowymi w Polsce.
I dlatego mogę się założyć, że takie zapisy - przedłużające o kolejne lata termin wchłonięcia nadzoru bankowego przez KNF - będą się pojawiać często. W końcu podobnie jak PiS, także inne formacje będą miały ochotę pozostawić sobie taki instrument kontroli nad nadzorcami. Tym samym obecny system podziału władz w instytucjach kontrolujących rynek stanie się znacznie trwalszy niż sama IV RP braci Kaczyńskich.