Obserwując poczynania niektórych giełdowych spółek, odnoszę wrażenie, że apetyt ich zarządów rośnie w miarę jedzenia. I nie chodzi wcale o wymagania płacowe czy potrzeby reprezentacyjne, ale o szacowanie możliwości firmy, którą się kieruje.
Lentex, po długich miesiącach balansowania na krawędzi rentowności, dzięki nowym władzom zaczął zarabiać. I tych zasług nie można nikomu odmówić. Niewątpliwym sukcesem była też inwestycja w akcje największego konkurenta - giełdowej Novity. W pewnym momencie Lenteksowi zabrakło chyba jednak wiatru w żaglach i mimo że zapowiadał przejęcie pełnej kontroli nad Novitą, aktywną rolę zaczął odgrywać - o dziwo - inwestor finansowy. To Opera TFI zażądała zwołania nadzwyczajnego walnego zgromadzenia akcjonariuszy i głosowania w sprawie emisji akcji, które miałyby być wymienione na walory Novity.
A wszystko dlatego, że w tym samym czasie Lentex negocjował odsprzedanie węgierskiemu konkurentowi części przedsiębiorstwa, produkującej wykładziny. Na razie niczego jednak nie ustalono. Na niczym spełzły też plany zarejestrowania spółki na Ukrainie. Jak będzie z odkupieniem od Pamplony pakietu akcji Pegasa? Na razie nie wiadomo... Transakcja byłaby spektakularna, ale prawie nie do udźwignięcia finansowo.
Wygląda na to, że Lentex chyba nieco pogubił się w swoich planach - bo co za dużo, to niezdrowo. A wszystko pewnie dlatego, że z okazjami inwestycyjnymi jest trochę tak, jak z truskawkami - pojawiają się równie szybko, jak znikają. A przecież nie da się ich najeść "na zapas".