Czy fundusze śmieją się nadzorowi w twarz, czy tylko my mamy ubaw?

Obecna hossa zaczyna przypominać tę z 1994 r. Masowe inwestycje kapitałowe, zalew pieniędzy, przekonanie, że "produkcja" zysków będzie trwać bez końca... Różnica jest tylko taka, że wtedy inwestowaliśmy głównie samodzielnie, a dziś - głównie za pośrednictwem funduszy

Publikacja: 12.07.2007 09:18

Zatroskany, z powodu afery gruntowej, o los gospodarki - złotego, giełdy, finansów publicznych, oglądam z przejęciem festiwal wiadomości politycznych w telewizji. Najczęściej przerywają go reklamy. Tym razem można by rzec - na szczęście. Są takie stacje, w przypadku których często chodzi o reklamy funduszy inwestycyjnych lub innych produktów finansowych. Dzięki temu miałem okazję dobrze im się przyjrzeć. Prawdę mówiąc, miałem ochotę to zrobić po tym, jak Komisja Nadzoru Finansowego postanowiła przywołać TFI do porządku i zaczęła domagać się rzetelnych - cokolwiek to słowo miałoby znaczyć - reklam.

Kilkunastosekundowy spot wygląda zwykle tak: stopa zwrotu, wyższa stopa zwrotu, jeszcze wyższa stopa zwrotu - jak u Hitchcocka. Do tego jasne przesłanie, wyłożone donośnym i miłym głosem lektora oraz potwierdzone wielkim napisem na ekranie - oni już zarobili. W domyśle - ty jeszcze nie, ale wciąż masz szansę. Na koniec przez chwilkę widzimy planszę z nazwą funduszu albo banku, zapisaną na dole - co spostrzeże raczej tylko bardzo uważny obserwator, czyhający na tę właśnie część reklamy - bardzo drobnym druczkiem. Napis jest długi, literki malutkie. A poza tym, to nie gazeta - obraz błyskawicznie znika.

W najlepszym razie, przygotowawszy się wcześniej (musimy przysunąć się do telewizora na odległość nie większą niż kilka centymetrów) i należycie wyostrzywszy zmysły, a także ignorując to, co mówi akurat lektor, zdążymy przeczytać kilka pierwszych słów, z których nic nie wynika.

Dobre i tyle, bo widziałem i takie bankowo-funduszowe spoty, pochodzące np. z bardzo nobliwego oraz z bardzo europejskiego banku, gdzie literki były tak małe, a przy tym tak blade i zamazane, że nawet z lupą przy monitorze nie dałoby się niczego przeczytać.

Szczerze mówiąc, jeśli tak mają działać w praktyce obostrzenia nadzoru finansowego w sprawie reklam, to nie warto było sobie tym tematem zawracać głowy. Chyba że chodziło o to tylko, aby się trochę pośmiać. Jak w swoim czasie z reklam piwa bezalkoholowego i mrugania oczkiem. Niektórzy moi koledzy od początku byli zresztą zdania, że nadzór w ogóle nie powinien mieszać się do reklam produktów finansowych. Fundusze na przykład - argumentują - to produkt taki, jak każdy inny promowany powszechnie w telewizji, a na dodatek siłą rzeczy trafia on tylko do dorosłych. A dorosły wie, co robi - co kupuje. Pewnie mają rację. Ciekawe jedynie, kto tak wyszkolił klientów TFI, że dobrze wiedzą, co kupują. Bo jeśli są lub będą wyedukowani jedynie na telewizyjnych reklamach funduszy, to...

Kiedy przed ponad rokiem doszło na giełdzie do znaczącego spadku cen akcji, pisaliśmy między innymi o słabszych wynikach funduszy. Wskazaliśmy grupę najlepszych i najgorszych w danym okresie, wymieniając oczywiście ich nazwy i podając ich wyniki. Niektóre fundusze uznały jednak, że zostały wymienione "za wcześnie" (w tym samym zdaniu), biorąc pod uwagę fakt, że ich rezultaty były nieco lepsze niż konkurentów, inne - że za późno. Przedstawiciele TFI zareagowali - tu posłużę się eufemizmem - nerwowo. O co mogło chodzić? Też zachodziłem w głowę, ale niewiele wymyśliłem - przyjąłem więc, że chodziło o pieniądze. Oczywiście, groźba masowego wycofywania wpłat była wtedy realna, bo akcje mocno potaniały i inwestorzy oraz klienci TFI rzeczywiście mogli stracić cierpliwość z byle powodu... Jednak kiedy tylko korekta się skończyła, kolejność wymieniania nazw funduszy w jednym zdaniu przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. A TFI przystąpiły natychmiast do wzmożonej kampanii promocyjnej. Trwa ona do dzisiaj. Płynie z tego wniosek, że żaden fundusz nie chce, aby pieniądze z niego wypływały, nawet jeśli miałby je tracić dla swoich klientów (stąd nerwowe reakcje podczas korekty), i że każdy chce, aby za wszelką cenę doń płynęły, nawet jeśli się tego boi (stąd te zabawne reklamy). Też mi odkrycie Ameryki - zgadzam się. Ale w takim razie po co czasami udawać, że chodzi o coś więcej? Na przykład o rzetelność.Obecna hossa zaczyna przypominać trochę tę z 1994 roku. Masowe inwestycje kapitałowe, zalew pieniędzy, przekonanie, że "produkcja" zysków będzie trwać bez końca, powszechna ignorancja, niezmącony optymizm, itp. Różnica jest tylko taka, że wtedy inwestowaliśmy głównie samodzielnie, a dziś - głównie za pośrednictwem funduszy. Jest to jednak różnica w zasadzie pomijalna. Nie sądzę, aby ktokolwiek miał złudzenia, że powierzenie pieniędzy TFI uchroni go przed stratami w czasie złej koniunktury na giełdzie i pęknięcia bańki. A jeśli nawet - tym gorzej dla niego. Ciekawe, jakie wtedy będziemy mogli obejrzeć telewizyjne reklamy funduszy.

Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy