Najmłodsze pokolenie folwarku giełdowego nie zna innej rzeczywistości niż dyktatura byków. Wzrosty są "od zawsze", a misi agitatorzy są izolowani i traktowani jak przemądrzali dziadkowie opowiadający bajki z innych czasów, dzielący się morałami, których nikt nie chce słuchać. Jak zwykle słuchają ich jedynie ci, którzy najmniej powinni. Czasem mniej optymistyczne prognozy przebijają się z forów internetowych czy prasy specjalistycznej do bardziej popularnych mediów, ale dla sielskiego życia giełdowego stada rogatych i kopytnych oznaczają tyle samo, co dla krowy widok billboardu z reklamą polędwicy wołowej. Co najwyżej przesłania im część pastwiska.
Plotka głosi, że część rasowych niedźwiedzi uciekła do miejsc, gdzie nie widać wykresów indeksów i nie docierają wypowiedzi analityków uzasadniających racjonalność dalszych wzrostów. Niektórzy mówią, że niedźwiedzie są w Bieszczadach, inni, że w Tatrach. Na pewno trzeba zdementować, że schowały się do dziury w ziemi - te zostały już wykupione przez deweloperów i sprzedane tym bykom, dla których najlepsze pastwiska to zieleń trawników na projektach domów, które dopiero mają powstać.
Niektóre z niedźwiedzi pokazują czasem w telewizji. Nawet sam takiego widziałem - tyle tylko, że zamiast Krysi Czubówny Tadek Mosz robił za narratora, a kilku analityków natychmiast dementowało sugestie, jakoby panowanie byków mogło być zaburzone na dłużej niż krótki sezon. Faktycznie, w skali kilku ostatnich lat każda próba przywrócenia równowagi gatunków skutkowała bolesnymi ranami strat z krótkich pozycji u misiów radykałów lub przeczekaniem okazji u chwilowo zniedźwiedziałych byków.
Niedobór jednego z gatunków potęgowany jest przez małą popularność form żerowania dostępnych na innych folwarkach, które umożliwiają misiowanie pożyczoną byczą skórą, byle ją później oddać w całości. Wydaje się jednak, że dopóki grupa trzymająca folwark obrasta słoninką rekordowych zysków z tradycyjnego pasania, to jakakolwiek zmiana istniejącego "układu" jest niemożliwa.
Nierównowaga w przyrodzie doskwiera tak bardzo, że nawet niektórzy pasterze odpowiedzialni za bycze skóry próbują przestrzec część stada przed urwiskiem, przy którym, owszem, trawka jest najsoczystsza, ale "placków" tyle, że poślizgnąć się w przepaść nietrudno. Ich wołania nie przebijają się przez głosy ekonomów folwarku, którzy wykupują reklamy z przesłaniem "tam gdzie zjadło byków sześć, jeszcze inni mogą zjeść". To "mogą" jest mniejszą czcionką i z gwiazdką. W efekcie nawet ci opiekunowie, którzy są przekonani o osuwaniu się urwiska, muszą założyć rogi i prowadzić stada zgodnie ze statutem - choć często wbrew chęci i własnemu instynktowi.