Po wybiciu z formacji trójkąta symetrycznego amerykański indeks S&P 500 zatrzymał się tuż nad poziomem 1550 pkt. Trudno mówić o większej korekcie, a szanse na kontynuację trendu wzrostowego zdecydowanie przeważają nad ryzykiem jego załamania. Widać wyraźnie, że rosnące kursy akcji za oceanem dyskontują oczekiwane odbicie w gospodarce. Roczne tempo wzrostu S&P 500 przekroczyło 25 proc., podczas gdy jeszcze na początku roku wynosiło 10 proc., a w połowie zeszłego roku było bliskie zeru. Dyskontowanie trwa w najlepsze, chociaż na razie optymizm inwestorów nie znajduje jednoznacznego potwierdzenia w danych makro. Wczoraj okazało się, że roczna dynamika produkcji przemysłowej zmalała w czerwcu do 1,4 proc. To tempo najsłabsze od ponad trzech lat. Dla porównania - we wrześniu ub.r. roczna dynamika produkcji sięgała 6 proc. De facto z pogorszeniem perspektyw gospodarczych rynek akcji pogodził się już jednak znacznie wcześniej - w trakcie silnej korekty w maju ub.r.

Na podstawie tego rodzaju rozbieżności można by spekulować, czy kursy akcji nie zachowują się zupełnie irracjonalnie, zupełnie ignorując ociągające się odbicie w gospodarce. Rzecz w tym, że owe dane makro niekoniecznie przekładają się w negatywny sposób na zyski spółek. Dobrym przykładem jest choćby znany bank Merrill Lynch, który należy do firm odczuwających skutki problemów rynku nieruchomości i kryzysu w segmencie kredytów hipotecznych o wysokim ryzyku. Na pierwszy rzut oka można by sądzić, że akcje ML powinny notować długoterminowe minima. Tymczasem pozostają blisko szczytów hossy. Co więcej, analiza fundamentalna nie tylko nie zniechęca, ale wręcz zachęca do kupowania akcji banku. Jak podaje Bloomberg, wskaźnik cena/zysk dla ML spadł już poniżej 10. To rekordowo niski poziom w ostatnich latach. Przykłady spółek o niskich wycenach można by mnożyć. To tylko utwierdza w przekonaniu, że do końca hossy za oceanem jest jeszcze daleko.