Baryłka ropy w Nowym Jorku kosztowała wczoraj ponad 75 USD, czyli najwięcej od 11 miesięcy. W Londynie po dwóch dniach spadków ceny znów poszły w górę, do 76,7 USD. W poniedziałek sięgały już przeszło 78 USD za baryłkę. Na obu rynkach do absolutnych rekordów cenowych z lata zeszłego roku brakuje po kilka procent, a takie zwyżki przy niekorzystnym obrocie spraw mogą być kwestią nawet jeszcze tego tygodnia. Rynek zareagował wczoraj zwyżkami na publikację danych o zapasach ropy i jej pochodnych w Stanach Zjednoczonych. Według Departamentu Energii, zapasy benzyny obniżyły się o 2,24 mln równoważników baryłek, zamiast wzrosnąć o 850 tys., jak oczekiwali analitycy. I to mimo zwiększenia mocy przerobowych rafinerii do 91 proc. O prawie pół miliona baryłek spadły rezerwy samej ropy. W Stanach jest teraz sam szczyt sezonu motoryzacyjnego, więc na informacje o stanie zapasów paliw napędowych rynek jest wyczulony szczególnie. Według analityków banku inwestycyjnego Goldman Sachs, jeszcze w tym roku cena baryłki ropy może sięgnąć 95 USD, jeśli nie nastąpi wzrost produkcji surowca przez kraje OPEC. Analitycy argumentują, że globalny popyt na ropę zwiększył się od zeszłego roku wyraźnie, natomiast dostawy spadły. Jednak kraje OPEC, jak mówili w zeszłym tygodniu przedstawiciele kartelu, ani myślą zwiększać wydobycia. Wskazują na kapitał spekulacyjny jako główną przyczynę drogiej ropy. Liczą na umiarkowany wzrost popytu, który mogą pokryć kraje niezrzeszone w OPEC, produkujące coraz więcej surowca.
Parkiet