Koniec lipca wystawił nerwy inwestorów na próbę. Nadzieja, że lawina złych wieści związanych z rynkiem nieruchomości w USA rozmyje się w potoku publikacji dobrych wyników spółek, okazała się iluzją. Niezależnie od jakości zysków firm rozbudzone oczekiwania wydają się zbyt wysokie, by utrzymać tempo wzrostu światowych indeksów na dotychczasowym poziomie i umożliwić szybkie bicie kolejnych rekordów.
W ostatnich latach Polska odnotowała znacznie wyższy wzrost wartości aktywów niż inne kraje europejskie. Nawet uwzględniając wyższy potencjał rozwoju, jaki mamy względem rynków, takich jak Niemcy czy Francja, to skala wzrostów nasuwa przypuszczenie, że stopień rozbudzenia nadziei i wiary w iluzję niekończącej się hossy są wśród inwestorów w Polsce wyższe niż w krajach wysoko rozwiniętych.
Może to wynikać między innymi ze stosunku naszego społeczeństwa do jakości przekazywanych informacji, deklaracji czy obietnic. Istnieje wiele sygnałów, które wydają się potwierdzać, że stosunek Polaków do podmiotów budujących zakłamany obraz rzeczywistości jest co najmniej pobłażliwy. Czyżbyśmy byli społeczeństwem naiwnych?
Można tak przypuszczać, sądząc po tym, jak łatwo przekonuje się nas do lotów za złotówkę, do samochodów za pół ceny czy do trzech milionów nowych mieszkań. Stopień akceptacji absurdalnych przekazów i wiara w obietnice powodują, że te całkiem rozsądne wydają się oderwane od rzeczywistości i często napotykają krytykę w stylu populistycznej masówki.
Niedawny głos Roberta Gwiazdowskiego z Centrum im. Adama Smitha (szefa rady nadzorczej ZUS), że wskazane byłoby wprowadzenie jednolitej, równej dla wszystkich, emerytury gwarantowanej przez państwo, jest komentowany przez część społeczeństwa jak dziwactwo, a przez media w dużej mierze zignorowany. W oczach tych, którzy nie zadali sobie trudu zrozumienia kompleksowości problemu, autor pomysłu dołączył do głównych ideologów komunizmu, dostosowujących świadczenia względem wielkości żołądka świadczeniobiorcy.