Przez światowe giełdy przetoczyła się wczoraj kolejna fala wyprzedaży. Powód wciąż ten sam - piętrzące się obawy o kondycję amerykańskiego rynku ryzykownych kredytów hipotecznych. Tym razem rękę przyłożył nowojorski bank inwestycyjny Bear Stearns, który w wyniku pogłębiających się strat jego funduszy inwestujących w obligacje zabezpieczone takimi kredytami zablokował inwestorom możliwość wycofywania z tych funduszy pieniędzy. Akcje Bear Stearns są już najtańsze od 19 miesięcy, a w ślad za nimi spadają papiery innych instytucji finansowych, nie tylko w USA. Problemy amerykańskiego rynku kredytowego dały o sobie znać w raportach kwartalnych brytyjskiego HSBC i niemieckiego Commerzbanku. Wczoraj do możliwych strat z tego powodu przyznał się australijski bank inwestycyjny Macquarie. Największą zniżkę (3,2 proc.) wśród głównych rynków azjatyckich zaliczył indeks giełdy w Hongkongu. Wskaźnik Nikkei 225 w Tokio osunął się o 2,2 proc. Tam akcje drugiego co do wielkości japońskiego banku Mizuho staniały o 10 proc. Papiery Macquarie i innego australijskiego banku Babcock & Brown straciły po 11 proc. wartości. Pierwsza sesja nowego miesiąca oznaczała także głębokie, prawie 2-proc., spadki na giełdach europejskich. Na nic się zdały dobre wyniki finansowe, lepsze od prognoz analityków, największych banków we Francji i w Niemczech (BNP Paribas i Deutsche Bank), największego koncernu chemicznego (BASF) czy stalowego giganta Arcelora-Mittala. Inwestorzy z przestrachem czekają, aż drożejący kredyt zahamuje falę buy-backów oraz fuzji i przejęć, napędzających wcześniej wzrost notowań akcji. Na Wall Street popyt wygrywał wczoraj na początku sesji. Późniejszy atak sprzedających sprowadził indeksy pod kreskę. Nastroje na rynku długo kształtowały nie tylko problemy z ryzykownymi kredytami, ale także droga ropa oraz raporty o spadku inflacji i zaskakującym wzroście sprzedaży domów. Straty indeksów nie były duże, dlatego pod sam koniec sesji indeksy zaczęły piąć się do góry a Dow Jones Industrial Average zarobił ponad 1 proc.