Na wczorajszej sesji podaż miała kolejną okazję do zbicia cen. Okazję, którą niby wykorzystała, ale styl, w jakim to zostało uczynione, pozostawia wiele wątpliwości co do faktycznej kondycji niedźwiedzi. Spadek jest niewątpliwie faktem i z tym nie można dyskutować. Na konta posiadaczy krótkich pozycji wpłynęły środki od osób posiadających na tej sesji pozycje długie. Sprawa wydaje się więc prosta. Sytuacja jest o tyle klarowna, że spadek cen jest zarazem kontynuacją wcześniejszej przeceny. Wczoraj zostały wyznaczone nowe jej minima. Skąd więc te wątpliwości i utyskiwania na tych, którzy tę sesję wygrali? Wygranych się przecież nie sądzi.
Gra giełdowa to nie mecz. Tu zakończenie jednej potyczki może mieć wpływ na kolejne. O wygranej nie decyduje pojedyncza sesja. Na wczorajszej sesji przewagę miała podaż, ale wcale nie oznacza to, że tak będzie i na początku przyszłego tygodnia. Przewaga podaży jest bowiem bardzo wątła. Podaż, która sprowadziła ceny tak nisko, jest niewielka, co widać wyraźnie po obrocie. Skala przeceny także nie robi większego wrażenia. Z drugiej strony można zapytać, skoro ta podaż była taka mała, to dlaczego popyt sobie z nią nie poradził? Odpowiedzią jest pytanie, kto komu na co pozwala?
Czy to podaż nie pozwala na odbicie, czy też popyt cierpliwie czeka na niższych poziomach? Można tylko zgadywać.
Za popytem stoi fakt wielomiesięcznego wzrostu cen, a za podażą braku w ciągu tych wielu miesięcy większej korekty, a przecież ceny nie mogą rosnąć bez przerwy. Nie ma jednoznacznej odpowiedzi i być jej nie może, bo taka jest właśnie właściwość rynku. Tu skupiają się dwie opinie, przez co dochodzi do transakcji.
Rosnąca liczba otwartych pozycji sugeruje, że grupy graczy obstawiających odmienne scenariusze są coraz większe. Połowa tych pozycji się myli. Kto? Do niedawna sprawa była w miarę prosta, gdyż trend był wyraźny. Teraz jesteśmy pod poziomem, który wcześniej oznaczyliśmy jako istotny, choć jego pokonanie nie wywołało większego zamieszania. Błędne oznaczenie?