Cóż, wypada mi potwierdzić, iż jest i taka ewentualność. Z tym że jeżeli ktoś ma pieniądze i jakoś przegapił pięć lat hossy, to powinien zacząć myśleć kategoriami inwestora, który ten dobry czas wykorzystał z pożytkiem. Nie można bowiem jednym inwestorom zalecać, by redukowali ryzyko poprzez sprzedaż jednostek funduszy akcji, i jednocześnie zachęcać innych do kupowania, skoro do tej pory tego nie uczynili. Bliżej jest mi do pomijania funduszy mieszanych, jako kojarzących się z nadmiernym uproszczeniem pojęć. Taniej jest bowiem kupić za 40 proc. swoich środków jednostki funduszu akcyjnego i za pozostałe 60 proc. jednostki funduszu rynku pieniężnego, niż te same pieniądze ulokować w funduszu mieszanym. Za pierwszym rozwiązaniem przemawiają porównywalnie niższe opłaty.
40 proc. to optymalny udział akcji w portfelu?
Taki wymiar gotów jestem dziś uznać za wystarczający.
Samodzielnie czy przez fundusz?
To kwestia indywidualnych preferencji danego inwestora i odpowiedź na pytanie, czy chce się poświęcić czas na odrobienie pracy domowej. Same notowania to moment emocjonujący, ale tylko dla tych, którzy nie wiedzą do końca, dlaczego kupili akcje danej spółki. Jeśli jednak rzetelnie przysiądziemy nad prospektami czy raportami kwartalnymi, żeby poznać spółkę, wiemy czego się po niej spodziewać, to wahania notowań wydadzą się wtedy czymś mało istotnym, letnią burzą w środku gorącego lata. Notowania w długim terminie są tylko konsekwencją realizacji - lub jej braku - pewnych założeń inwestycyjnych. Jeśli się ma realne, własne oczekiwania wobec spółki, a nie wobec kursu akcji, to można być dobrym inwestorem giełdowym. Jeśli nie jesteśmy w stanie poświęcić swojego czasu albo przejść tego trudnego etapu, jakim jest badanie sytuacji firm, lepiej powierzyć pieniądze komuś, kto zrobi to za nas, i zapłacić mu za to prowizję. Warto jednak inwestować na własną rękę nie tylko ze względu na zyski, ale dla osobistej satysfakcji. No i nabywając wiedzę, stajemy się lepszymi inwestorami niż ci, którym pieniądze po prostu przyniesiono.
Wspomniał Pan o dobrych perspektywach spółek z branż zaangażowanych w handel detaliczny. Które spółki szczególnie warto mieć w swoim portfelu?
Trop wiedzie tam, gdzie swoje pieniądze chętnie wydaje indywidualny klient - a to kojarzy się na przykład z branżą odzieżową czy restauracjami. Konkretnych nazw wolałbym nie wymieniać.
40 proc. powinniśmy zainwestować tylko na giełdzie polskiej czy na giełdy zagraniczne też warto zwrócić uwagę?
Spośród krajów, którymi ewentualnie można się zainteresować, budując portfel akcji, zwracam uwagę na Węgry i Turcję. Państwa te ustabilizowały się m.in. politycznie w stopniu, który daje im szanse dość pomyślnego rozwoju. Można powiedzieć, że ich gospodarki najgorsze doświadczenia mają za sobą - to czyni z nich ciekawe miejsce do inwestycji. Niemniej uważam, że hossa czy bessa to zjawiska globalne. Zatem jeśli przyjdzie bessa, to akcje i tak stracą - więcej bądź mniej - na wartości, niezależnie od miejsca ich zakupu.
Jeżeli zdecydujemy się na turecką lub węgierską giełdę, to inwestycja ta powinna wchodzić w skład 40 proc. portfela zaangażowanego w akcje?
Takie rozwiązanie należałoby uznać za lepsze od angażowania w akcje dodatkowej części portfela. Choć przyznam, że na akcje z tureckiej czy węgierskiej giełdy nie przeznaczyłbym dziś więcej niż 5 proc. (całego portfela - przyp. red.). Należy bowiem pamiętać, że pod względem wielkości rynku liderem regionu jest właśnie Polska, w Warszawie są notowane spółki zagraniczne - a zatem właściwie nie ma potrzeby przenoszenia się na inną giełdę. Natomiast ewentualne próby minimalizowania ryzyka można podjąć poprzez zakup akcji na rynkach Europy Zachodniej, które są znacznie bardziej "dojrzałe" od rynków dopiero rozwijających się (w tym polskiego). Wiąże się to z kwestią różnic w poziomie emocjonalności reagowania inwestorów podczas korekt, które w Polsce skutkują większym spadkiem indeksów niż np. w Niemczech czy Wielkiej Brytanii.
Rozumiem, że ci, którzy mają teraz pieniądze ulokowane w funduszach akcji, Pana zdaniem powinni z giełdy uciekać i konwertować swoje środki zgodnie z zaleceniem: 40 proc. na giełdzie?
Tak właśnie uważam - pięć lat hossy to dobry czas na realizację zysków. Czy ktoś zostawi sobie 40 czy 60 proc. portfela, to już mniej istotne. Ważne jest, żeby choć część pieniędzy inwestować bezpiecznie, wyjąć je z ryzykownych inwestycji, zanim będzie za późno. Tylko pozostaje pytanie: co dalej zrobić z pieniędzmi?
No właśnie.
Najprościej byłoby zainwestować w fundusz rynku pieniężnego albo lokaty o zmiennym oprocentowaniu.
Ale czy inwestor zadowoli się dziś kilkoma procentami zysku?
Lepiej jest zyskać 5 proc., niż stracić 20.
Co dokładnie warto wybrać z rynku pieniężnego?
Dobrym wyborem są papiery o krótkim terminie wykupu, sprzyjającym minimalizacji strat związanych ze wzrostem stóp procentowych. Kolejne wskazanie, ale raczej dla samodzielnego inwestowania niż przez fundusz, to trzyletnie obligacje oparte na WIBOR. Warto również poświęcić uwagę, choć pewnie niewielu się ze mną w tym miejscu zgodzi, funduszom obligacji walutowych. Otóż w dłuższym terminie można dostrzec ewidentną korelację pomiędzy zachowaniem złotego a giełdy. Kiedy wartość euro tanieje - wówczas WIG idzie w górę, co potwierdzają kolejne korekty.
Jaki udział rynku pieniężnego w naszym portfelu Pan proponuje?
Myślę, że warto rozważyć też 40 proc., a pozostałe 20 proc. ulokować w funduszu obligacji walutowych.
I wszystko warto budować na własną rękę?
Tak, jak najbardziej.
Co warto zrobić z zyskami?
Myślę, że najlepszą inwestycję długoterminową stanowią grunty. Jeśli inkasowałbym zyski z giełdy, to w celu zakupu jakiejś ciekawie usytuowanej działki.
W konkretnym regionie?
Nieopodal miast, wokół których planowana jest budowa obwodnic, jako że taka inwestycja znakomicie podnosi atrakcyjność gruntu.
Dziękuję za rozmowę.
Fot. a.C.