Wszystko przez te wynalazki. Bankierzy inwestycyjni prześcigają się w wymyślaniu instrumentów i upychają je po całym świecie. No i wszyscy są szczęśliwi. Emitent ma kasę, bankier - prowizję, a klient - nowy papier, którego konstrukcji pewnie czasem nawet nie rozumie. No i wszyscy pozostają w tym błogostanie dotąd, aż coś się nie posypie. Może bowiem zdarzyć się, że po jakimś czasie ponoć genialne i wysokodochodowe wynalazki okazują się bardzo kłopotliwym śmieciem. A globalizacja, rosnąca wzajemna zależność rynków i szybki przepływ informacji sprawiają, że nagle o losy jakiegoś enigmatycznego rynku dziwnych papierów martwią się inwestorzy z innego kontynentu, którzy nie tylko nawet nie otarli się o ten rynek, ale wcześniej nawet nie mieli pojęcia o jego istnieniu? Nie mogąc określić, czy ten rynkowy piorun spali drzewo czy cały las, reagują ucieczką na oślep.
Forma przerosła treść. Takie określenie przychodzi mi do głowy, gdy z biegiem lat obserwuję tworzenie coraz to nowych instrumentów finansowych, które na siłę można wpakować do bardzo szerokiej kategorii pochodnych. Poczciwe futures, opcje, swapy czy warranty zyskują nie tylko coraz bardziej wyrafinowane rodzeństwo, ale stają się elementem tworzonych cały czas rozmaitych "struktur". W pogoni za nowymi możliwościami zarówno zabezpieczania pozycji, jak i czystej spekulacji rozmnożyły się nowe typy papierów bazujących na najróżniejszych instrumentach. Złośliwiec mógłby powiedzieć, że rynek przerósł sam siebie i unoszony przez tę wielką masę derywatów różnego rodzaju lewituje wręcz w zupełnym oderwaniu od sfer przyziemnych - poczciwych papierów bazowych, surowców czy indeksów?
Tradycyjnie pojmowany rynek ulega klonowaniu. I, nawiązując do pojęcia kreacji pieniądza, na rynku finansowo-kapitałowym można mówić żartobliwie o kreacji aktywów. W efekcie nie wiadomo, co jest ważniejsze - jajko czy kura, instrument bazowy czy pochodny. Ale, mimo skomplikowania materii, jakoś to wszystko hula. W każdym razie hula dopóki, dopóty pozwala na to płynność. Kiedy pojawiają się kłopoty, płynność zanika, system się zatyka, a rynek ogarniają konsternacja i niepokój. Jedni nie chcą sprzedawać zbyt tanio, druga strona z kolei nie chce kupować aż tak drogo. Nie ma rynku, wyspecjalizowane fundusze zawieszają wyceny papierów i robi się nieciekawie. Zwłaszcza gdy klienci, kuszeni wcześniej perspektywą spektakularnych zysków, przychodzą i mówią "sprawdzam". Upłynnianie spekulacyjnych portfeli w warunkach drastycznie ograniczonej płynności musi prowadzić do dalszego topienia rynku i pogłębiania niepokoju. Tak jak to się stało ostatnio z sekuratyzowanymi kredytami hipotecznymi niższej jakości. Turbulencje przenoszą się na inne rynki, i to czasem nawet na te, które nie mają wiele wspólnego z rynkiem - winowajcą.
I kiedy zastanawiamy się nad mechanizmami transmisji kłopotów między niekiedy bardzo odległymi rynkami, to warto zwrócić uwagę, że w dużej mierze odpowiadają za to skądinąd potrzebne rynkom wynalazki. Sprawiają bowiem, że wszystko staje się pochodną wszystkiego.
analityk