Rozwój wydarzeń na światowych rynkach finansowych nie jest, nie powinien być, niespodzianką dla nikogo, kto systematycznie czyta "Parkiet". Spełnia się aż nadto oczywisty scenariusz.
Paradoksalnie, nie zaskakuje też gigantyczny strumień pieniędzy, płynący wciąż do polskich funduszy akcji - mimo wyraźnego pogorszenia giełdowej koniunktury w ostatnich tygodniach i zdecydowanej ofensywy niedźwiedzi. Stacje radiowe i telewizyjne, nawet te o informacyjnym zabarwieniu, emitują głównie reklamy funduszy, a nie komunikaty i analizy o zachmurzeniu na światowych rynkach, w tym na warszawskim parkiecie. Poza tym sieć naganiaczy w bankach i u doradców finansowych pracuje bez zarzutu i wciąż pełną parą - klienci TFI są przekonani, że spadki potrwają chwilę, by znów przeistoczyć się w krociowe zyski. Przecież wszyscy im to mówią (przykład korekty sprzed roku urósł wręcz do mitu). I, prawdę mówiąc, módlmy się, żeby mieli rację.
Być może amerykański pożar zostanie ugaszony i wszystko - w tym widmo recesji i bessy - rozejdzie się po kościach. Są spore szanse. Ale na pewno trzeba na to jeszcze trochę czasu. To oznacza dużą niepewność na rynkach. Wahania, gwałtowne zmiany, niestabilność. Nerwy i huśtawka nastrojów. Coś, do czego zdecydowana większość naszych obecnych inwestorów - i funduszowych, i giełdowych - nie jest przyzwyczajona. Przecież tu wszyscy oczekują żwawego marszu naprzód, a jeśli już cofnęliśmy się parę kroków - biegu, by nadrobić zaległości.
Tymczasem będziemy się poruszać pod dyktando rytmu wyznaczanego przez globalnych graczy. Ale to i tak pół biedy. Jak to? To całkiem proste. Nie zgadzałem się z mądralami, którzy twierdzili, że sytuacja w Stanach Zjednoczonych nie zaszkodzi europejskim rynkom, a także naszej hossie. Dawałem temu wyraz. Ale w jednym przyznaję im rację - rzeczywiście sytuacja u nas jest specyficzna i przez to zdeterminowana - oni mówili "tylko", ja powiem "także" - przez czynniki właściwe tylko nam. Owczy pęd do najbardziej ryzykownych funduszy, pazerne zagarnianie rynku przez TFI, ogromne przewartościowanie wielu firm giełdowych (spójrzmy krytycznie na kapitalizację przedsiębiorstw, które całe lata wiązały ledwo koniec z końcem), niewiarygodna masa inwestorów żądnych zysków, rozbuchane oczekiwania i powiązany z tym wszystkim bąbel na rynku kredytów hipotecznych i nieruchomości (kupuję dom na 100-procentowy kredyt, a moje pieniądze pracują w funduszach i na giełdzie na jego spłatę i wygodne życie).
Prawdę mówią, znów należałoby się pomodlić, aby te czynniki nie doszły do głosu. Bo wtedy będą potęgować nerwowość i niepewność wynikające z zawirowań międzynarodowych.