Raz w górę, raz w dół. Olbrzymia huśtawka nastrojów na światowych rynkach finansowych zaczyna zapewne działać na nerwy nawet najbardziej odpornym inwestorom. Olbrzymią zmienność potwierdzają również wskaźniki. Wyliczany przez Chicago Board Options Exchange wzrósł wczoraj do 31, co stanowi najwyższą wartość od początku 2003 roku. Po kilkudniowym minikrachu, przetaczającym się przez światowe parkiety, końcówka czwartkowej sesji na parkietach za oceanem zarysowała się całkiem optymistycznie. Po początkowych spadkach po rynku zaczęły krążyć plotki, że Fed może wkrótce kolejny raz wyciągnąć do inwestorów pomocną dłoń. Dodatkowego wsparcia giełdowym graczom udzieliła również agencja Fitch, która oświadczyła, że amerykańscy brokerzy mają dość gotówki, by kryzys finansowy nie stanowił dla nich realnego zagrożenia. Byczych wieści z Zachodu nie podchwycili jednak finansiści z antypodów. Przez parkiety Dalekiego Wschodu przetoczyły się spadki, które inwestorom trudno będzie zapomnieć. Fatalny nastrój, który doprowadził do zniżki japońskiego NIKKEI o 5,4 proc., wczoraj nad ranem zawędrował również do Europy. Gdy jednak wszyscy spodziewali się, że czeka nas kolejna przyprawiająca o skurcze żołądka fala wyprzedaży, niespodziewanie z odsieczą przybył amerykański Fed. Nieoczekiwana ratunkowa obniżka stopy dyskontowej z 6,25 pkt do 5,75 pkt pomogła dźwignąć się europejskim parkietom. Euforia giełdowych graczy była tak duża, że praktycznie bez echa przeszły dane z amerykańskiego rynku nieruchomości, które zgodnie z oczekiwaniami okazały się opłakane. Liczba rozpoczętych projektów budowlanych spadła o 6,1 proc., a liczba wydawanych zezwoleń na budowę o 2,8 proc. Kroki podjęte przez Fed powinny skłaniać do dwojakich wniosków. Z jednej strony inwestorzy giełdowi mają świadomość,
że Ben Bernanke nie zamierza
bezczynnie się przyglądać, jak sypie się światowy system finansowy. Z drugiej strony, Fed daje do zrozumienia, że sytuacja jest niezwykle poważna. Być może poważniejsza,
niż wydaje się to większości
inwestorów...