Niemal każdy trener technik negocjacyjnych przyznaje, że trudne rozmowy rozpocząć należy od tematów najprostszych. W miarę jak nawiązuje się nić porozumienia, obie strony przejść mogą do kwestii drażliwych. Dzięki takiemu podejściu niepotrzebne emocje rozładowywane są już na początku. Inaczej spotkania biznesowe kończyłyby się szybko przy hałasie trzaskających drzwi.
Polski Sejm, mimo rzeszy doradców i ekspertów pracujących na jego zlecenie, najwyraźniej nie zna podstaw negocjacji. Najlepszym na to dowodem była środa. Posłowie stracili kilka godzin na jałowe dyskusje, czy i jak powołać komisje śledcze. Zapomnieli, że zacząć powinni od kwestii znacznie mniej emocjonalnej - czyli sprawnej pracy nad pilnymi ustawami. "Poślizg" w obradach nie dał opozycji żadnego wymiernego efektu. Chyba, jeżeli uznać za taki fakt, że wczorajsze posiedzenie kończyło się dopiero... o 3.40 nad ranem.
Posłowie nie lubią się zbytnio przemęczać, zrezygnowali więc z prac nad reformą finansów. Dzięki takiemu posunięciu jutro pójdą spać jeszcze przed 1.00, a w piątek będą wolni już o 17.00. Marszałek miał inny plan - proponował maratony do 2.00 w nocy. Taki harmonogram nie przeszedł. Posłowie muszą przecież szybko wracać do regionów, aby organizować kampanię wyborczą.
W zasadzie nie stało się nic złego. Ekonomiści utwierdzili się w przekonaniu, że klimat na Wiejskiej jest co najmniej "specyficzny". Nieznacznie tylko odbiło się to na rentowności obligacji.
Prawdziwy rachunek za obecne zaniechania zapłacimy dopiero za kilka lat.