Finansiści z Rosji często podkreślają, że ich rynek kapitałowy jest niewielki. Wskazują, jak wiele brakuje moskiewskim giełdom do rynków zza oceanu czy Londynu.
Rzeczywiście, w porównaniu ze światowymi gigantami widać oddzielającą te parkiety przepaść. Jednak wartość "niewielkiego" rynku przekracza już bilion dolarów, a rozmiar tegorocznych rosyjskich ofert publicznych można już liczyć w kilkunastu miliardach dolarów. Gołym okiem widać potencjał tamtejszych giełd. Rosyjski nadzór finansowy postanowił więc go wykorzystać i zamierza otworzyć moskiewskie parkiety dla zagranicznych firm. Ma być to krokiem do stworzenia w rosyjskiej stolicy prężnego centrum finansowego. Idea dość egzotyczna, zważywszy że mało kto spoza Rosji myśli o debiucie w Moskwie.
Jednak władze tamtejszych platform działają dość racjonalnie. Nie rzucają deklaracjami o przyciąganiu spółek z rynków rozwiniętych, lecz skupią się na krajach, gdzie giełda zaczyna dopiero raczkować. W konsekwencji w orbicie ich wpływów znajdzie się Ukraina, Białoruś, Kazachstan oraz inne kraje poradzieckie. Jeśli RTS i MICEX dobrze rozegrają tę partię, Moskwa stanie się centrum finansowym - może nie świata, ale przestrzeni, która została po ZSRR. Na razie dla tej części globu pępkiem giełdowego życia jest Londyn.
O firmy z regionu stara się też Giełda Papierów Wartościowych, ale wcale nie musi patrzeć na parkiety z Moskwy jak na konkurenta. Jest to kwestia wypracowania odpowiedniego modelu współpracy, który pozwoli nie wchodzić sobie w paradę i równocześnie przełamać monopol Londynu na przyciąganie firm ze Wschodu.