Piątkowa sesja na GPW, w ślad za cofnięciem głównych indeksów w USA i Azji, rozpoczęła się od spadków. W miarę upływu czasu jednak sytuacja systematycznie się poprawiała. Pomogły w tym wczorajsze, bardzo dobre dane o zamówieniach na dobra trwałego użytku w USA, które w lipcu wzrosły o 5,9 proc., wobec oczekiwanego wzrostu o 1 proc.
Prawdziwe przyśpieszenie nastąpiło jednak w końcówce notowań, po publikacji danych o sprzedaży nowych domów w USA. Zamiast oczekiwanego spadku do 7-letniego minimum, sprzedaż wzrosła, stając się impulsem do wzrostów. Indeks dużych spółek zakończył dzień na poziomie 3601,93 pkt
(+1,79 proc.).
Ostatnie trzy sesje, które w sumie przyniosły wzrost WIG20 o ponad 7 proc., w oczach wielu inwestorów mogły zmienić obraz rynku o 180 stopni w stosunku do poprzedniego tygodnia. Oczyma wyobraźni mogą oni widzieć nowe szczyty, nawiązując w ten sposób do sytuacji z 2006 roku, kiedy po załamaniu na przełomie maja i czerwca, miesiąc później warszawska giełda odrobiła straty i dalej rosła.
Poprawa klimatu inwestycyjnego, ale też i sytuacji technicznej, jaka nastąpiła podczas ostatnich trzech sesji, faktycznie zwiększa prawdopodobieństwo kontynuacji wzrostów w przyszłym tygodniu. Zwłaszcza że interpretowany kontrariańsko, wyjątkowo pesymistyczny odczyt wskaźnika Wigometr (15 proc. byków, 62 proc. niedźwiedzi) również wskazuje na podobny scenariusz. Mimo to nowe rekordy wszech czasów w perspektywie najbliższych 1-2 miesięcy wydają się mało prawdopodobne. Wymagałoby to utrzymania wzrostowej tendencji na światowych parkietach, a co za tym idzie - założenia, że kryzys na rynku kredytów hipotecznych w USA, będący źródłem spadków, został zażegnany, a Fed, jak oczekuje tego rynek, już we wrześniu obniży stopy procentowe, ryzykując wzrost inflacji. W obu przypadkach są to zbyt śmiałe tezy. Dlatego też obecne wzrosty na warszawskiej giełdzie raczej są tylko wzrostową korektą, po zakończeniu której należy się spodziewać kolejnej fali wyprzedaży akcji.