Na amerykańskim rynku akcji trwa szukanie dołka. Inwestorzy nie są zdecydowani, czy ostatnie odbicie S&P 500 to już definitywny koniec całej fali spadkowej, czy raczej naturalny objaw wysokiej zmienności. W każdym razie widać wyraźnie, że owa zmienność zaczyna szybko maleć, co świadczy o uspokojeniu nastrojów. Wskaźnik ATR (z 10 sesji) spadł już o 5 pkt z najwyższego od pięciu lat poziomu blisko 31 pkt.
Warto zwrócić uwagę, że mimo wszelkich dramatycznych wieści, jakimi od tygodni epatowani są inwestorzy, S&P 500 wcale nie ma ze sobą wyjątkowo silnej fali spadkowej. Od szczytu z 19 lipca do dołka z 15 sierpnia amerykański indeks zanurkował o 9,4 proc. To niewiele więcej, niż w czasie pamiętnej korekty w maju i czerwcu ub.r. (wówczas indeks stracił 7,7 proc.). Poza tym dziwić mogą dramatyczne rozważania na temat bessy, skoro nie zostały jeszcze spełnione formalne wymogi, które pozwalałyby obwieścić, że S&P 500 znalazł się w długoterminowym trendzie spadkowym. Przede wszystkim niezagrożony pozostaje marcowy dołek (1374 pkt). Dopóki nie zostanie naruszony ten kluczowy poziom wsparcia, nie ma sensu zakładać, że zakończyła się kiluletnia hossa.
Do ciekawych - i wcale niekoniecznie pesymistycznych - wniosków prowadzi analiza wykresu rocznych zmian S&P 500. Analiza ta sugeruje, że ostatnie spadki były w pewnym stopniu powrotem do typowego, długoterminowego tempa zwyżki, a nie całkowitym załamaniem tej zwyżki. Od połowy 2004 r. do połowy maja br. roczna dynamika S&P 500 poruszała się w przedziale 0-17 proc. W maju przebiła górną granicę tego przedziału i powędrowała do ponad 25 proc. w połowie lipca. Jak widać, tak szybka zwyżka okazała się nie do utrzymania, a optymizm inwestorów był zdecydowanie na wyrost. Obecnie roczne tempo S&P 500 nie przekracza 13 proc. To znaczy, że znowu jest "typowe" i nie przeszkadza w długoterminowej hossie.
Parkiet