Tak się już składa, że w Polsce premier ma dużą swobodę w powoływaniu i likwidowaniu ministerstw. Pozwala na to szczególna konstrukcja w ustawie o organizacji i trybie pracy Rady Ministrów. Resorty powstają, zmieniają nazwy i szefów, łączą się i dzielą. Czasem sensownie, czasem nie. Zawsze jednak powoduje to sporo zamętu. Urzędnicy pytają np., czy przenoszą się z meblami, czy bez.

Na tym tle dość szczególnie wyglądała decyzja premiera Marka Belki z sierpnia 2005 r. (a zatem pod koniec kadencji) o powołaniu Ministerstwa Sportu. Zgodnie z teorią Maxa Webera, że biurokratyczne struktury raczej się nie kurczą, nowy rząd nie zlikwidował nowego urzędu. Nikt jednak nie spodziewał się, że dwa lata po utworzeniu resort sportu zajmować się będzie największymi krajowymi inwestycjami. Tak przynajmniej wynika z lektury rządowego projektu ustawy "o warunkach realizacji przedsięwzięć UEFA Euro 2012".

To minister "właściwy do spraw kultury fizycznej i sportu" ma nadzorować działalność spółek celowych, które zbudują nam stadiony i inne obiekty użyteczności publicznej. Resort sportu koordynować ma też tworzenie listy priorytetowych, z punktu widzenia mistrzostw, inwestycji.

Jak dotąd, wielkimi projektami infrastrukturalnymi zajmował się resort transportu, a ustawy ułatwiające budowanie przygotowywał resort budownictwa. Nie zawsze radziły sobie z tak ważkimi zadaniami. Teraz minister Elżbieta Jakubiak (z wykształcenia pedagog) powołuje kolejny już rządowy ośrodek inwestycyjny. Na razie bez zaplecza inżynierskiego. Ale może sportowy duch wystarczy?