Nic nam nie grozi z powodu wygasającego kryzysu na amerykańskim rynku kredytów hipotecznych. Po pierwsze dlatego, że taki kryzys u nas nie może się zdarzyć z przyczyn strukturalnych, obiektywnych. Po drugie, ponieważ polska gospodarka ma mocne fundamenty i nic w najbliższym czasie nie jest w stanie nią zachwiać. Po trzecie dlatego, że perturbacje nie dotyczyły realnej gospodarki (?). Tak orzekli specjaliści, eksperci i uczeni. Nie ma powodów, aby z ich opinią polemizować - bynajmniej.
Rozważając jednak rzecz w sposób nieporównanie mniej profesjonalny, czyli na prosty, chłopski rozum, można zauważyć, że nikt nie twierdził chyba nigdy, że w Polsce możliwy jest taki kryzys, jak w USA. Nie trzeba tedy obalać tezy, która nie została postawiona.
To oczywiste, że na naszym rynku nie ma produktów typu subprime, czyli ryzykownych kredytów, refinansowanych przez pożyczkodawców z pomocą różnorodnych instrumentów finansowych. I równie oczywiste jest to, że rynek nieruchomości oraz kredytów hipotecznych jest u nas rachityczny - i w wymiarze ilościowym, i jakościowym - w porównaniu z funkcjonującymi w innych dojrzałych gospodarkach.
U nas schemat jest prosty: kredyty udzielane są przez banki, korzystające z własnych zasobów lub pożyczających pieniądze w ramach sektora.
Kluczowe pytanie nie brzmi więc, czy może się powtórzyć kryzys w wersji amerykańskiej, ale czy możemy doczekać się własnych kłopotów np. na wzór takich, jakie dotknęły segmentu kredytów korporacyjnych w okresie spowolnienia gospodarczego. Inwestorzy giełdowi dobrze pamiętają wielkość rezerw tworzonych z tego powodu przez banki.