Niebawem Polacy będą mieli kolejną szansę wskazać, kto będzie wydawał niemal połowę ich ciężko wypracowanych złotówek. Tych tworzących produkt krajowy brutto. Głównym efektem wyborów parlamentarnych jest upoważnienie określonej grupy polityków do wydawania pieniędzy, których sami nie zarobili. Chętnie się do tego wydawania przyznają. Do tego, skąd je wzięli i ile - zapewne woleliby wcale, choć CBA akurat tego nie ściga.
Zarządzanie skalą, a przede wszystkim formami redystrybucji produktu krajowego, jest jedną z tych ról państwa, które polskie rządy rzadko wyjaśniają społeczeństwu. W efekcie większość reform w gospodarce z trudem znajduje poparcie społeczne, a ich wprowadzanie jest traktowane przez władzę jako zło konieczne. Na skutek obaw przed reakcją wyborców wiele zmian jest przeprowadzanych dopiero w momencie, gdy do konkretnych, radykalnych działań zmuszają okoliczności. Przy czym ponoszone są wówczas wyższe koszty społeczne niż te, które byłyby poniesione przy sprzyjających warunkach zewnętrznych.
Dla każdej władzy przeprowadzenie reform wiąże się z ryzykiem, że zostanie obarczona odpowiedzialnością za efekty uboczne ich wdrażania, zaś chwała sukcesu zostanie przypisana opozycji, jeśli ta przejmie rządzenie. Dopóki nie zostaną podjęte starania, by więcej Polaków zrozumiało cele i istotę reformy finansów publicznych, jej przeprowadzanie będzie grzęzło w kosztach ryzyka politycznego. Opór względem reformy będzie tym silniejszy, im łatwiej środowiska, których przywileje są zagrożone, znajdować będą poparcie u reszty społeczeństwa. Polacy mają historycznie zakorzenioną skłonność do solidaryzowania się z protestującymi, często ślepo popierając sprawy tylko dlatego, że są przeciw władzy. Trwać to będzie dopóty, dopóki nie wzrośnie świadomość, że popieranie niektórych roszczeń względem rządu stoi często w sprzeczności z własnym interesem, a przede wszystkim zagraża osobistemu budżetowi bardziej niż temu państwowemu. Rzadko się zdarzało, aby pełniące władzę rządy tłumaczyły obywatelom wprost, że każda złotówka budżetu nie pochodzi z jakiejś tam rządowej obszernej kiesy, lecz z ich własnej, ciasnej - podatników. Uchwalenie nowych wydatków bywa przyczynkiem zwołania konferencji prasowej w świetle jupiterów, zaś formy ich finansowania najczęściej są ukrywane w ciemnych otchłaniach wyliczeń budżetowych. Praktyką większości rządów w Polsce jest wzajemne odgradzanie wydatków i dochodów państwa za parawanem ogólnej ignorancji ekonomicznej społeczeństwa. Wiele zmian w prawie gospodarczym i podatkach przeprowadzonych jest w formie zawoalowanej, koncentrując oficjalne informacje na mało istotnych szczegółach, za ich plecami wprowadzając zmiany niekorzystne lub takie, które powinny zostać poprzedzone szerszą dyskusją społeczną. Żadna partia polityczna nie zwołuje jednak konferencji prasowej, by oświadczyć: "Ci panowie już nigdy więcej nie założą białych rękawiczek do gmerania w finansach państwa". Większość społeczeństwa mogłaby nie zrozumieć treści takiego oświadczenia. Część polityków zapewne też nie rozumie, skoro publiczne przyznanie się do braku posiadania konta w banku przez premiera przechodzi bez głośnego echa medialnego ani nawet poważniejszej reakcji opozycji.
Instrumentalne wykorzystywanie informacji ekonomicznych w wydaniu partii politycznych nie sprzyja wyjaśnianiu sedna problemów polskiego budżetu. Podczas kampanii wyborczej politycy zazwyczaj unikają mówienia największej prawdy o budżecie państwa. Aby dać wybranym, trzeba zabrać innym, a najczęściej - wszystkim po trochu. Jest to najpoważniejszy "układ", który rządzi polską gospodarką. Dla większości obywateli sieć powiązań pomiędzy dochodami a wydatkami budżetu jest równie niejasna, jak ta ze styku biznesu i polityki. Jest świadomość, że istnieje - ale niewielu uświadamia sobie jej skalę i wpływ na codzienne życie. Tej "niejasnej sieci powiązań" nie da się rozplątać. Nie rozbije prokuratura. Niestraszny jej narodowy wstyd. Nie wypleni zmiana rządu. Za to może przestać być niejasna dla większej liczby obywateli. Wówczas reforma finansów publicznych znajdzie jedynego sprzymierzeńca, który gwarantuje jej skuteczne przeprowadzenie - wyborców.