Przed rozpoczęciem wtorkowej sesji niektórzy analitycy nieśmiało przepowiadali niewielkie wzrosty indeksów spowodowane udanym zakończeniem handlu na Wall Street. Ze świecą jednak szukać tego, kto był w stanie przewidzieć tak udany przebieg i zakończenie notowań. Indeks WIG20 rozpoczął dzień od spadku. Trwało to zaledwie kilkanaście minut. Potem indeks zaczął mocno zyskiwać na wartości i szybko dotarł do 3800 pkt. Tutaj popyt na chwilę wyhamował, ale druga fala zakupów, która pojawiła się w połowie sesji, wyniosła WIG20 do poziomu 3868 pkt. Ostatecznie indeks zanotował wzrost o 2,97 proc. do poziomu 3856 pkt. Zdecydowanie wzrosły także obroty. Te wygenerowane na akcjach największych spółek wyniosły 2,1 mld zł i były o ponad jedną trzecią wyższe niż dzień wcześniej na całym rynku. Wczorajszy niespodziewany, euforyczny wzrost WIG20 spowodowały... automaty. A dokładniej zlecenia koszykowe, jakie pojawiły się na rynku. Polegają one na złożeniu dyspozycji jednoczesnego kupna akcji spółek wchodzących w skład WIG20. Należy tu upatrywać działań arbitrażystów.
Sygnałem do złożenia zleceń były bowiem silne wzrosty kontraktów terminowych. Spowodowało to dużą różnicę pomiędzy wartością kontraktów a wartością instrumentu bazowego, czyli WIG20. Mocny wzrost zmusił nawet władze GPW do zawieszenia notowań kontraktów i zrównoważenia popytu i podaży. W puli największych spółek przez większość sesji wyłącznie akcje Lotosu traciły na wartości. Było to jednak naturalne odreagowanie po mocnych wzrostach z ostatnich dni. Pod koniec sesji na minusie znalazły się też akcje CEZ-u. W przypadku pozostałych spółek ich kursy rosły jak na drożdżach. W czołówce stawki znalazły się akcje PBG, które podrożały o prawie 9 proc. Na tle tak spektakularnych wzrostów zwraca uwagę ciągle gorsza postawa małych i średnich spółki. Indeksy grupujące te spółki nie przekroczyły 1 proc. wzrostu. Warto pamiętać, że za oceanem rozpoczął się wczoraj sezon publikacji wyników kwartalnych. Raporty finansowe spółek będą przez najbliższe dni wpływać na decyzje amerykańskich inwestorów i w pewnym stopniu przekładać się na GPW. Przy tak euforycznym rynku tylko katastrofa mogłaby przynieść trwałe spadki cen na warszawskim parkiecie.
PARKIET