Wejście Azerbejdżanu do Sarmatii, zarządzającej projektem Odessa-Brody, zapewne zostanie odtrąbione jako sukces. Teraz tylko czekać, aż azerska ropa popłynie rurą (która jeszcze nie istnieje) i będzie można powiedzieć rosyjskiemu paliwu "dziękujemy" - marzą polscy politycy.
Jednak to, czy kaspijski surowiec dotrze do naszych rafinerii, nie jest przesądzone. Faktem jest, że Azerowie zwiększają produkcję surowca i będą potrzebowali nowych szlaków dla eksportu paliwa. Problem tkwi w tym, że nie my jedni chcemy zmniejszyć zależność od rosyjskich surowców. Podobny projekt do Odessa-Brody mają też Rumuni. Ci do spółki z Włochami, Serbami, Słoweńcami i Chorwatami budują magistralę, która połączy Morze Czarne z Adriatykiem. Niedawno SOCAR, azerski gigant paliwowy, zapowiedział, że będzie otwierał własne stacje benzynowe w Rumunii. Logika jest prosta. Azerowie mają tam biznes, opłaca się im sprowadzać więc też ropę. Ponadto kazachski KazMunajGaz, który na brak czarnego złota nie może narzekać, przejął w sierpniu rumuńską spółkę z jej rafineriami. Rzecz jasna, że Kazachowie zrobią wszystko, aby przerabiano w Rumunii właśnie ich ropę, czyli poprą też rurociąg budowany przez Bukareszt.
My zmarnowaliśmy szansę, aby zapewnić sobie dostawy ropy z Azji Środkowej i powiązać nasze interesy z kazachskimi. Orlen mógł oddać część udziałów w Możejkach Kazachom, którzy też mieli chrapkę na litewskie zakłady. Co więcej, sugerowali, że zadowolą się mniejszościowym pakietem. Jednak nad rozsądkiem zwyciężyła ambicja. I wciąż tylko marzymy o kaspijskiej ropie...