Którejś z poprzednich zim zwróciłem uwagę na obowiązującą w stolicy metodę odśnieżania dróg. Polega na tym, że puszcza się kilka spychaczy, które przegarniają śnieg na pobocze, posypują ulicę solą i da się w miarę szybko i bezpiecznie jeździć głównymi trasami. Rzecz wydaje się jak najbardziej prawidłowa, ale jest jeden mały szkopuł. Mianowicie, w mieście nie ma poboczy - tam są chodniki. W rezultacie samochody miały lepiej, ale piesi, którzy czasem przez taką odśnieżoną ulicę musieli przejść, grzęźli w brudnych zaspach, wspinali się na góry błota czy też ryzykowali upadek na zlodowaciałych wałach.

Wtedy pomyślałem, że taki sposób odśnieżania to alegoria zmian w systemie podatkowym. Większość pary zwykle idzie w jakieś przepisy, ważne dla dużego biznesu, które miały zapewnić Polsce konkurencyjność w stosunku do innych krajów, walczących o inwestycje. O tym, że małe firmy nadal muszą się zmagać z masą utrudniających im życie paragrafów, wszyscy zdawali się zapominać.

Okazuje się jednak, że drogowcy tę samą metodę, co przy odśnieżaniu dróg, przyjmują przy ich budowie. Autostrady będą długie i szerokie, drogi ekspresowe - również, a reszta niespecjalnie ich obchodzi. W końcu przecież liczy się ruch tranzytowy, na którym nasz kraj ma zarabiać miliony. Ważne są przygotowania do Euro 2012, bo nowymi trasami do miast o przyzwoicie zadbanej sieci drogowej będą pędzić kibice. Dla reszty Polaków, którzy mieszkają poza dużymi aglomeracjami, nic się nie zmieni. Nadal będą się zmagali z fatalnymi drogami. Poza tym, im to i tak nie zrobi różnicy, bo już się zdążyli do takich tras przyzwyczaić.