Im więcej dowiaduję się o dyrektywie o rynkach i usługach finansowych, czyli słynnym MiFiDzie, tym więcej mam wątpliwości. Z jednej strony bowiem na pewno klientom instytucji finansowych przydałoby się więcej informacji o nabywanych produktach. Choćby o opisywanych przez nas często polisach strukturyzowanych, w których tak naprawdę do końca nie wiadomo, na czym się zarabia, a kiedy traci.
Jednak z drugiej strony nie bardzo pojmuję wymogi nowych przepisów. Po co instytucje finansowe mają tworzyć profil klientów i wypełniać rubryczki, czy dana osoba woli inwestować mniej lub bardziej ostrożnie? I w sumie do czego to prowadzi? Do tego, że Kowalskiej, która do tej pory inwestowała tylko w obligacje i papiery dłużne, nie będzie dana możliwość kupowania bardziej ryzykownych papierów, bo tak wynika z jej charakterystyki?
Możliwe, że takie przymiarki do unijnej dyrektywy to po prostu wynik twórczości rodzimych podmiotów, które przy okazji nowych przepisów chcą sobie uporządkować wiedzę o kliencie. Ale czemu tak komplikują przy okazji życie klientów? Ot, jak wiadomo, w filmach i grach komputerowych, stosowane są ograniczenia wiekowe. Można to przenieść na rynek finansowy. Wtedy byłoby wiadomo, że fundusz b.o. to podmiot lokujący w rządowych papierach dłużnych, a taki "do 16 lat" - oznaczałby możliwość niewielkich zmian wyceny, bo lokowałby w największych firmach. A co z podmiotami oznaczonymi XXX? No cóż, te - jak wiadomo - oznaczałyby spore emocje inwestycyjne, jako że kupowałyby papiery śmieciowe czy akcje upadających firm. I każdy by to zrozumiał.