Najlepiej zmianę nastrojów na amerykańskim parkiecie oddaje zachowanie indeksu S&P 500 wobec lipcowej górki. W pierwszym tygodniu października została ona sforsowana, by po zaledwie sześciu sesjach notowania spadły z powrotem poniżej niej. Ten nieudany atak na ważną barierę, jaką stanowiło poprzednie maksimum hossy, jest namacalnym dowodem rozterek inwestorów. Pojawia się od razu pytanie, czy to, że sygnał kupna w postaci ustanowienia nowego rekordu hossy okazał się fałszywy, oznacza koniec rozpoczętego przed dwoma miesiącami ruchu w górę.
Jeśli tak, to oznaczałoby, że był on najbardziej dynamiczny, ale jednocześnie najkrótszy ze wszystkich, jakie wystąpiły od początku 2004 r. W 40 sesji S&P 500 zyskał 11 proc. W czasie poprzednich fal zwyżkowych przez taki okres od rozpoczęcia kolejnych fal zwyżkowych indeks zyskał najwięcej 7,9 proc. Obecną sytuację trudno więc odbierać inaczej, jak poddanie się inwestorów przesadnemu optymizmowi.
Przyczyny wzrostu
Aktualnych wydarzeń na giełdach nie sposób zrozumieć bez diagnozy przyczyn, które w początkach tego miesiąca wyniosły notowania w Ameryce do rekordowych poziomów. Tutaj musimy przypomnieć przyczyny wyprzedaży, jaka przetoczyła się przez giełdy w lipcu i sierpniu. Chodziło zarówno o czynniki natury fundamentalnej, głównie związane z pogarszającą się sytuacją na amerykańskim rynku nieruchomości, jak i o destabilizację, jaka nastąpiła na rynkach kredytowych. Znajdowała odzwierciedlenie w podniesieniu się rynkowych kosztów pieniądza. To zaś przekładało się na problemy z finansowaniem działalności przez przedsiębiorstwa i banki, a także z wyższym kosztem tego finansowania. Ten kryzys obrazowały rosnące różnice między stawkami na rynku międzybankowym a poziomem oficjalnych stóp procentowych, czy wzrost różnicy między rentownością obligacji korporacyjnych i skarbowych.
W przypadku 3-miesięcznych stawek na rynku międzybankowym dla dolara różnica między nimi a oficjalną stopą procentową przekroczyła w połowie września 0,8 pkt proc., dla euro dysproporcja wyniosła ponad 0,7 pkt proc., a dla funta brytyjskiego przeszło 1,1 pkt proc. Co ciekawe, najwyższe różnice zostały odnotowane w drugiej połowie września, kiedy na giełdy stopniowo powracał optymizm. To najlepiej pokazuje, w jak dużym stopniu inwestorzy kierowali się nie oceną bieżącej sytuacji, ale nadziejami, że działania banków centralnych uchronią rynki finansowe przed poważniejszymi kłopotami. Okazuje się, że mimo cięcia stóp procentowych przez Federalny Komitet Otwartego Rynku w Ameryce, sytuacja na rynku kredytowym wciąż całkowicie nie wróciła do normalności. Dysproporcje między kosztem pieniądza na rynku międzybankowym a oficjalnymi stopami procentowymi odbiegają nadal od poziomów występujących w 2006 r. i pierwszej połowie tego roku, kiedy w dodatku nie liczono na obniżki stóp procentowych tak jak jest teraz.