Zakończona kampania wyborcza nie przyniosła odpowiedzi na pytanie, kiedy możemy wejść do strefy euro. Politycy woleli nie składać konkretnych deklaracji, zdając sobie sprawę z kontrowersji, jaki ten temat budzi w społeczeństwie. - Mamy wielką grupę ludzi na tak niskim poziomie życia, że najmniejszy wzrost cen byłby zabójczy. To musi być decyzja odpowiedzialna. W mojej ocenie dojdziemy do tego w roku 2013 - mówił szef PO Donald Tusk podczas debaty z byłym prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim.
Dużo gorsi od Grecji
Oprócz ewentualnych problemów z zaokrąglaniem cen podstawowych dóbr w górę (znanych w ekonomii jako efekt capuccino), wprowadzenie euro może jednak przynieść obniżenie wydatków na obsługę długu. A to niebagatelne pieniądze. Zadłużenie Skarbu Państwa na koniec lipca wyniosło 487,2 mld zł. W tym roku na jego obsługę wydamy około 28,1 mld zł. Szacunki na 2010 r. mówią już o kosztach rzędu 34,9 mld zł.
- Polskie obligacje rządowe o długim terminie wykupu mają rentowność wyższą o 140-150 punktów bazowych w porównaniu z niemieckimi bundami. Przyjęcie wspólnej waluty powinno tę różnicę zmniejszyć. W całej strefie euro największa premia za ryzyko jest w przypadku Grecji. Ale i tam spread między obligacjami krajowymi a bundami jest dużo mniejszy - oscyluje wokół 30 punktów bazowych - mówi Marcin Bilbin, analityk Pekao. - Oczywiście, inwestorzy nie od razu wycenią nas tak, jak Grecję, ale różnica powinna się zmniejszać.
O ile spadną stopy?