GUS wyspecjalizował się ostatnio w robieniu niespodzianek. Do niedawna brały się one z tego, co działo się w gospodarce. Tu najlepszy przykład to dane o inflacji w ostatnich dwóch miesiącach. Najpierw - dzięki promocji internetu w jednej (choć, przyznajmy, niemałej) firmie. Później - dzięki szybko drożejącej żywności. Do tej kategorii zaliczyłbym również poniedziałkowe przeszacowanie danych o PKB w pierwszej połowie roku, gdy okazało się, że dynamika była jednak nieco mniejsza niż statystycy podawali do tej pory.

Ale wczoraj urząd statystyczny pokazał, że potrafi zaskoczyć również inaczej. Okazało się bowiem, że jest w stanie policzyć nie tylko to, co już było, ale także to, co będzie. Konkretnie - inflację. Jak przekazała Polska Agencja Prasowa, wiceprezes GUS powiedział, że z "symulacji" przeprowadzonych w urzędzie wynika, że na koniec grudnia "dynamika sięgnie 102,2 proc., czyli będzie nawet niższa niż we wrześniu". Najwyraźniej symulacja opierała się na założeniu, że w ostatnich miesiącach roku ceny będą zmieniać się tak samo, jak przed rokiem.

Metodologia prowadzenia przez GUS symulacji mało mnie jednak interesuje. Dla mnie (a przeprowadziłem szybką sondę wśród kilku ekonomistów z prywatnych instytucji i ich odczucia były dość podobne) jest ważne to, by GUS jak najdokładniej mierzył to, do czego jest powołany. Tu jest w stanie (i robi to chyba z zupełnie dobrym skutkiem) budować swoją wiarygodność. Prognozowanie czy też "symulowanie" w tym specjalnie nie pomoże.