Wśród drobnych inwestorów krążą legendy o zarobkach maklerów. Mają to być ogromne kwoty - rocznie liczone w milionach złotych. Jak w każdej plotce, tak i w tej jest ziarenko prawdy. Faktycznie - pojedynczy, najlepsi maklerzy, którzy obsługują bardzo dużych klientów, zarabiają miesięcznie po 20-30 tys. zł netto, a do tego otrzymują roczne premie nawet po więcej niż pół miliona złotych. Pozostali także nie zarabiają źle - miesięcznie po 8 czy 15 tys. zł na rękę. To może kłuć w oczy wiele osób, znacznie mniej zarabiających.
Ale maklerzy nie dostają przecież pieniędzy za nic. Ich praca jest bardzo stresująca i wymaga wiedzy oraz wielu poświęceń. Poza tym - nie mogą być pewni, ile okres "żniw" potrwa. Ich zarobki w większości zależą bowiem od obrotu, jaki wygenerują obsługiwani przez nich klienci lub jaki zysk zanotuje dom maklerski. A te wartości zależą przecież w głównej mierze od koniunktury na rynku. Wystarczy, że nad Wisłą zagoszczą na dłużej "niedźwiedzie", a wtedy wielu maklerów może stracić pracę czy większość dochodów. Nie wiadomo jednak, kiedy to nastąpi - choć kiedyś przecież musi. Cyklu gospodarczego nie da się oszukać.
Część maklerów, w tym ci, którzy zarządzali aktywami (np. w TFI), musi jednak głęboko wierzyć w silne fundamenty naszej gospodarki i słaby wpływ sytuacji na świecie na naszą giełdę, skoro przeszli "na swoje", ryzykując znacznie więcej niż etatowi pracownicy.
Trudno powiedzieć, czy maklerzy zarabiają dużo, czy mało, jeśli popatrzy się na ich dochody w dłuższej perspektywie. Inwestorzy giełdowi powinni jednak darzyć maklerów sympatią - wszak oni też chcą, by przy Książęcej królowała zieleń.