Dokończenie w tym roku kolejnego etapu prywatyzacji koncernu energetycznego CEZ nie jest dla rządu w Pradze celem strategicznym - powiedział Ivan Fuksa, czeski wiceminister finansów, a zarazem członek rady nadzorczej firmy. Według niego, w związku ze znacznym wzrostem kursu akcji spółki prawdopodobne jest, że władze sprzedadzą mniej jej papierów, niż zaplanowane wcześniej 7 proc.
Przypomnijmy, że decyzję o rozpoczęciu kolejnego etapu prywatyzacji CEZ-u gabinet premiera Mirka Topolanka podjął w marcu tego roku. Celem miało być zdobycie 31 mld koron (prawie 4,2 mld zł), które już wcześniej zapisano w budżecie Czech na 2007 r. z przeznaczeniem na budowę dróg. Gdy rozstrzygano o tym, ile papierów koncernu energetycznego trzeba sprzedać, kurs CEZ-u na giełdzie w Pradze wahał się w okolicy 900 koron, czyli nieco ponad 12o zł. Od tamtego czasu akcje spółki podrożały o ponad 50 proc. i w tym tygodniu osiągnęły rekord wszech czasów na poziomie 1384 koron (186,7 zł). To z kolei oznacza, że aby pozyskać do budżetu wymaganą kwotę, rząd w Pradze nie musi pozbywać się aż 7-proc. pakietu papierów CEZ-u.
Ivan Fuksa wyraził również opinię, że gdy tylko budżet zgromadzi kwotę 31 mld koron, władze powinny zakończyć proces sprzedaży akcji CEZ-u. Zachowanie ewentualnej nadwyżki w ręku rządu pozwoli mu w przyszłości m.in. pozyskiwać wyższą dywidendę.
Wiceminister finansów nie chciał sprecyzować, kiedy władze mogłyby zatrzymać prywatyzację CEZ-u, ale dał do zrozumienia, że być może wystarczy sprzedaż tylko około 4 proc. papierów spółki.
Dodajmy, że dotychczas w ramach kolejnego etapu prywatyzacji energetycznego koncernu sprzedano na giełdzie w Pradze około 1 proc. jego akcji. Obecnie rząd w Pradze kontroluje około 66,6 proc. kapitału CEZ-u.