Na tym jednak nie koniec zmian. Strategia przewiduje poszerzenie puli instrumentów, w jakie NBP będzie inwestował swoje rezerwy. W tej chwili są to głównie depozyty i papiery rządowe. Ich rating musi być na poziomie przynajmniej AA-. W przyszłości możliwe będzie inwestowanie również w akcje, indeksy akcyjne czy instrumenty pochodne. Lokaty mają być dokonywane w papiery o ratingu inwestycyjnym, nie mniejszym od BBB.
Oprócz podjęcia decyzji, w co zainwestować posiadane rezerwy, NBP musi wybierać również, w jakich walutach mają być denominowane te instrumenty. Do ubiegłego roku wybór był ograniczony do dolara amerykańskiego, euro i funta brytyjskiego. W tym roku do tej trójki dołączył dolar australijski. Jak wynika z opublikowanego przez bank centralny dokumentu, "analizowane spektrum nowych walut" obejmuje japońskiego jena, franka szwajcarskiego, dolara kanadyjskiego oraz waluty państw skandynawskich: Danii, Szwecji i Norwegii.
Cel: większa dochodowość
Celem banku centralnego jest zwiększenie dochodowości rezerw. Zdaniem Rafała Beneckiego, ekonomisty ING Banku Śląskiego, proponowane zmiany pozwolą osiągnąć to zamierzenie. - Większe ryzyko oznacza zazwyczaj większy zysk - mówi specjalista. - I większą zmienność wyniku NBP - dorzuca Łukasz Tarnawa, główny ekonomista PKO BP.
Rafał Benecki przypomina, że na zwiększanie liczby instrumentów, w których są lokowane rezerwy walutowe, decydują się również inne banki centralne. Według niego, banki azjatyckie - posiadacze największych rezerw - lokują głównie w czterech walutach (oprócz dolara, euro i funta w grę wchodzi też frank szwajcarski). - Przy tym one na ogół bazują na krótkim końcu krzywej, w horyzoncie do roku - dodaje Rafał Benecki.
Zdaniem Łukasza Tarnawy, zwiększenie dochodowości rezerw będzie możliwe dopiero po przyjęciu przez Polskę euro. Wcześniej priorytetem będzie wysoka płynność - konieczna np. dla obrony kursu złotego przed ewentualnymi atakami w mechanizmie ERM-2.