Z inflacją na poziomie 3 procent (w takim tempie - według szacunków Ministerstwa Finansów - ceny rosły w październiku) nie mieliśmy do czynienia już od dłuższego czasu. Konkretnie - od kwietnia 2005 r., gdy wygasał tzw. szok unijny. Przyspieszenie inflacji sprzed kilku lat w dużej mierze brało się z podwyżek cen żywności. Podobnie jest i teraz. Październikowa inflacja nie byłaby dwa razy wyższa niż sierpniowa, gdyby nie zbieg kilku niekorzystnych okoliczności (nieurodzaj zbóż w Europie, wiosenne przymrozki powodujące zwyżki cen owoców i warzyw czy duży popyt na rośliny wykorzystywane do produkcji paliw).

Co w takiej sytuacji powinna zrobić Rada Polityki Pieniężnej? Na zachowanie cen żywności (podobnie jak paliw) bank centralny nie jest w stanie wpłynąć decyzjami o zmianie stóp. Wszystko, co można zrobić w takiej sytuacji, to czekać, aż ceny żywności zwolnią, i tłumaczyć wszem wobec, że gdy drożeje sama żywność, to jeszcze nie znaczy, że mamy do czynienia z inflacją.

Jednak ekonomiści już od pewnego czasu spodziewają się, że w listopadzie będziemy mieć do czynienia z następną podwyżką stóp procentowych (a początek przyszłego roku przyniesie kolejne). Problem w tym, że rosnące ceny żywności nakładają się na stopniowo przyspieszający ogólny wzrost poziomu cen - efekt mocno rosnącego popytu wewnętrznego. Tę moc popytu RPP może ograniczyć podwyżkami stóp i najwyraźniej ma zamiar z tej możliwości skorzystać. Drożejąca żywność może się stać jednym z argumentów za podnoszeniem stóp. Ale z pewnością nie decydującym.