Poniedziałkowa sesja na GPW przyniosła kontynuację spadków. Ich skala była znacznie mniejsza niż w piątek, ale i tak od pierwszych minut handlu indeksy poruszały się około 0,5-1 proc. pod kreską. Atmosfera gęstniała zresztą z minuty na minutę. Widać było, że oczy wszystkich zwrócone są za ocean i stamtąd oczekiwany był sygnał do dalszej gry. Wszystko zaczęło się jednak w zupełnie innej części świata. Decydujący wpływ na taki przebieg notowań miało bowiem pogorszenie nastrojów na azjatyckich parkietach. Obawy o straty sektora finansowego (w związku z kryzysem na rynku kredytowym) spowodowały, że tokijski Nikkei
225 stracił 1,5 proc. Jeszcze gorzej było na giełdzie w Hongkongu, gdzie miejscowy Hang Seng
zanotował spadek o 5 proc. Nic więc dziwnego, że również giełdy na Starym Kontynencie zaczęły notowania na minusach. W centrum uwagi pozostawały instytucje związane z udzielaniem kredytów. Cieniem na branży położył się bowiem przypadek giganta świata finansów - Citigroup. Prezes tej szacownej instytucji, Charles Prince, ustąpił w niedzielę ze stanowiska po tym jak się okazało, że grupa zmuszona jest do utworzenia kolejnej rezerwy (tym razem może to być 11 mld USD, wobec 6,5 mld USD w III kw.) na ryzykowne kredyty. Przez większość sesji na warszawskiej giełdzie realizowany był ten sam scenariusz i banki zgodnie traciły na wartości. W czołówce spadkowiczów znalazły się walory BRE Banku i BZ WBK, które ostatecznie solidarnie straciły po około 2,5 proc. Przez cały dzień WIG20 mocno ciążyły spółki surowcowe. KGHM potaniał o ponad 3 proc., notując przy okazji drugą pozycję wśród największych spółek pod względem wartości obrotu. Przyczynił się do tego spadek cen miedzi na świecie wywołany informacją o wzroście zapasów surowca. Na minusie zakończyły dzień również Lotos i PKN Orlen.
To powodowało, że chwilami indeks notował już spadki o około 1,5 proc. Straty zostały zmniejszone
dosłownie w ostatnich minutach. W efekcie akcje BPH skończyły dzień na 2,3-proc. plusie. Spod kreski uciekły też Pekao i PKO BP.