Giełdowa hossa okazała się łaskawa dla maklerów i doradców inwestycyjnych. Ich zarobki zaczęły ostro rosnąć i wynoszą nawet po kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie plus dla niektórych premie roczne, które czasem przekraczają milion złotych. Doradcy inwestycyjni mogą czuć się jednak podwójnie wygrani. Oto bowiem eksperci z Unii Europejskiej postanowili ujednolicić regulacje na rynkach finansowych w całej Wspólnocie i stworzyli dyrektywy, które składają się na popularny MiFID. Przepisy te zaczną w pełni obowiązywać nad Wisłą najwcześniej w drugiej połowie przyszłego roku, choć gdyby nie opieszałość poprzedniego parlamentu, weszłyby w życie już 1 listopada. Czy doradcy z licencją mają na co czekać?
Okazuje się, że ich pozycja na rynku pracy zdecydowanie się poprawi. Według szacunków przedstawicieli firm doradztwa finansowego, przynajmniej kilkadziesiąt podmiotów z tej branży będzie chciało sprostać wyzwaniu, jakie rzuciła Unia, i przekształci się w domy maklerskie, by nadal oferować klientom jednostki funduszy inwestycyjnych wraz z poradami. A kilkadziesiąt wakatów doradców inwestycyjnych w sytuacji, w której tylko 344 osoby mają takie uprawnienia, oznacza znaczne podniesienie wynagrodzenia. Zapewne przyciągnie to na egzaminy organizowane przez KNF tłumy kandydatów, którym zamarzy się intratna posada przeznaczona wyłącznie dla osób ze stosowną licencją. Rynek nie lubi przecież nierównowagi. Ostatni egzamin na doradców odbył się w marcu tego roku - zdało go sześć osób. Najbliższy zostanie zorganizowany w marcu przyszłego roku. Ilu kandydatów porządnie przygotuje się do niego? Trudno wyrokować, ale na pewno motywację mają jeszcze większą niż do tej pory.