- Apelujemy do premiera, aby jak najszybciej przesłał do Sejmu projekt budżetu na 2008 r. - oznajmił wczoraj na specjalnie zwołanej konferencji szef klubu PO i szef przyszłej Komisji Finansów Publicznych Zbigniew Chlebowski.
Platforma chciałaby jak najszybciej zająć się planem dochodów i wydatków państwa na przyszły rok. Do tego jednak trzeba ponownego złożenia projektu budżetu. Zgodnie z zasadą dyskontynuacji, nowy Sejm nie może zajmować się projektami złożonymi jeszcze do parlamentu poprzedniej kadencji. Wcześniej przyjąć musi je ponownie Rada Ministrów. Taka sytuacja dotyczy również projektu budżetu na 2008 r., przesłanego przez rząd Jarosława Kaczyńskiego 27 września. Problem rozwiązałby się, gdyby odchodzący premier na nowo złożył projekt (tak, jak to zrobił Marek Belka w 2005 r.).
PO obawia się, że w takiej sytuacji pozostanie mało czasu, by uchwalić ustawę budżetową w terminie. Konstytucja nakazuje zakończenie prac nad budżetem najpóźniej cztery miesiące po tym, jak projekt trafi do Sejmu. Jeżeli termin nie zostanie dotrzymany, prezydent ma prawo skrócić kadencję.
Problem w tym, że prawnicy nie wypracowali jednolitego stanowiska, od której daty należy liczyć owe cztery miesiące. W 2001 r. Kancelaria Sejmu zamówiła kilka ekspertyz, jak stosować zasadę dyskontynuacji w przypadku ustaw budżetowych. Prof. Marek Zubik (Uniwersytet Warszawski) twierdził wówczas, że ponowne złożenie projektu budżetu "zeruje" czteromiesięczny termin. Prof. Cezary Kosikowski (Uniwersytet w Białymstoku) utrzymywał natomiast, że niezależnie od późniejszej inicjatywy rządu czas na przyjęcie ustawy biegnie od pierwszego skierowania projektu budżetu do parlamentu.
Dyskusja może rozgorzeć na nowo. Rzecznik rządu PiS Jan Dziedziczak odpowiedział, że nie ma potrzeby ponownego składania projektu. Posłowie muszą więc poczekać, aż powstanie gabinet Donalda Tuska. W praktyce więc na prace nad budżetem pozostać może niespełna dwa miesiące.