Zanosi się na to, że październik będzie kolejnym miesiącem, w którym inflacja w wielu krajach Europy Środkowo-Wschodniej przekroczy wielomiesięczne maksima. Pole manewru banków centralnych w przynajmniej niektórych z nich niebezpiecznie się kurczy. Jednak eksperci przestrzegają przed generalizowaniem: na sytuację każdej z gospodarek w regionie wpływ mają w dużej mierze czynniki lokalne.
W styczniu średnia stopa inflacji w trzynastu krajach regionu (przedstawionych na wykresie obok) wynosiła 4,4 proc. Obecnie jest to 6,5 proc. Szczególnie niepokojące wieści napływają z krajów bałtyckich. Dane za październik przedstawiła już Estonia. Tylko w tym miesiącu ceny wzrosły w tym kraju o 1 proc., a w ciągu roku - o 8,5 proc. Najwyraźniej drożały żywność i mieszkania. Nie ma jeszcze najświeższych danych z Łotwy, ale według przewidywań niektórych ekonomistów, październikowa inflacja przekroczy poziom 11,4 proc., na który wspięła się w sierpniu, a do początku przyszłego roku może sięgnąć... 15 proc. Wzrost cen nie zwalnia też na Litwie. Tamtejsze ministerstwo finansów już zapowiada, że raczej nie uda się zrealizować prognozy na przyszły rok.
Czy można coś zrobić?
- Kraje bałtyckie stanowią jasny przykład przegrzania - mówi "Parkietowi" Chris Scicluna, starszy ekonomista ds. rynków wschodzących z banku Daiwa Securities w Londynie. Gospodarki Litwy, Łotwy i Estonii należą do najszybciej się rozwijających w Europie, a ich banki centralne nie mogą prowadzić niezależnej polityki monetarnej ze względu na powiązanie kursów walut z euro. Władze wymienionych krajów próbowały już najróżniejszych środków ograniczania wzrostu cen, głównie natury fiskalnej - bezskutecznie. - Tak dużej inflacji nikt nie może zatrzymać, żaden rząd nie jest w stanie jej kontrolować - stwierdził przed kilkoma dniami Rimantas Sadzius, litewski minister finansów.
Większy optymizm prezentuje prezes Narodowego Banku Rumunii, Mugur Isarescu. - Bank centralny zawsze ma instrumenty mające wymusić dezinflację - napisał w liście otwartym opublikowanym wczoraj w dzienniku "Ziarul Financiar". Kłopot w tym, że zastosowanie owych instrumentów miałoby poważne skutki uboczne, jak przyznaje Isarescu - z recesją gospodarki włącznie.