Zwyżka amerykańskich indeksów zanotowana we wtorek spowodowała, że wczorajsza sesja warszawskiej giełdy zaczęła się niewielkimi wzrostami cen akcji. Ponadto rano zyskiwały na wartości walory europejskich koncernów, ale optymizm na rynku skończył się po kilkunastu minutach. Nastroje inwestorom na całym świecie psuła największa w historii strata zanotowana w III kwartale przez General Motors, słaby dolar, rekordowe notowania ropy i wciąż ciągnące się problemy na rynku kredytowym. Na warszawskim parkiecie dość szybko pojawiły się też koszyki sprzedaży (jednoczesna sprzedaż niewielkich pakietów wszystkich akcji wchodzących w skład indeksu), które pomogły niedźwiedziom systematycznie sprowadzać WIG20 na coraz niższe poziomy.

Mimo że obecnie trwa okres publikowania wyników przez polskie firmy, to ich wpływ na notowania jest ograniczony. Wczorajszy raport nadesłany przez BZWBK (zbieżny z oczekiwaniami) pozwolił tej firmie jedynie zachować poziom kursu z dnia poprzedniego. Ale nawet lepsze od oczekiwań wyniki nie przekładają się ostatnio na wzrosty notowań. Inwestorzy często stosują bowiem zasadę: "kupuj plotki, sprzedaj fakty".

Indeksy mWIG40 i sWIG80 początkowo zachowywały się lepiej niż indeks największych spółek, ale później wyprzedaż małych i średnich firm przybrała na sile. Można odnieść wrażenie, że niektóre akcje zaczynają parzyć inwestorów w ręce. Jedną z nielicznych firm, których kurs wczoraj wzrósł, był MOL, ale jest to właściwie jedyna spółka notowana na GPW w Warszawie, zajmująca się wydobyciem ropy naftowej (pomijam Lotos, którego możliwości wydobywcze są stosunkowo małe).

Niewiele mogły wczoraj pomóc dane z amerykańskiego rynku pracy. W innych warunkach lepsze od oczekiwań informacje na temat wydajności i kosztów pracy mogłyby zmienić nastrój na rynku, ale wczoraj wystarczyły zaledwie na lekkie odbicie. Tak więc oczekiwane od dawna spadki przyszły z początkiem listopada, chociaż na małych i średnich spółkach trwają już praktycznie od lipca.

DM "Penetrator"