Dyskusja o zbędności taksy Belki rozgorzała na nowo po tym, jak lider PSL napisał w swoim blogu internetowym, że jest to "nieznacząca pozycja w budżecie" i "ograniczanie inicjatywy osobistej". Inicjatywę szefa ludowców szybko podchwyciła Platforma. - Jesteśmy w 100 proc. zgodni z PSL, aby podatek Belki znieść. Jeżeli nie uda się tego wprowadzić w 2008 r., zrobimy to rok później - zarzeka się Zbigniew Chlebowski, szef klubu parlamentarnego PO i kandydat partii na szefa sejmowej Komisji Finansów Publicznych. Sprawa nie jest jednak taka prosta, jak twierdzą politycy.
Dziura w budżecie
Po pierwsze, nie wiadomo, czy przyszli koalicjanci zdają sobie sprawę z tego, jak bardzo taksa Belki zasila budżet. Z danych MF za trzy kwartały wynika, że z samego opodatkowania odsetek z lokat i dywidend do kasy państwa trafiło 1,43 mld zł. Wpływy od giełdowych inwestorów były jeszcze wyższe i wyniosły 1,77 mld zł. Wszystko więc wskazuje na to, że na koniec roku na taksie Belki fiskus zarobi nawet 4 mld zł. Jak dotąd politycy nie pokazali, w jaki sposób pokryją takie braki.
Presja czasu
Po drugie - czas. W 2001 r., kiedy wprowadzano podatek od oszczędności, posłom wystarczył niespełna miesiąc na wprowadzenie odpowiednich zmian do ustawy o PIT (projekt, który ukazał się z końcem października, został przyjęty w listopadzie). Ale już wtedy pojawiły się głosy o zbyt krótkim vacatio legis (podatek zaczął obowiązywać od marca 2002 r.). Teraz parlament ma mniej czasu. Tymczasem nie wiadomo nawet, czy istnieje projekt nowelizacji.