Unijna komisarz ds. społeczeństwa informacyjnego i mediów Viviane Reding nie złagodziła wymowy przygotowanej przez jej biuro dyrektywy. Zaprezentowany wczoraj dokument zakłada powołanie centralnego urzędu nadzorującego rynek tego rodzaju usług w 27 krajach Wspólnoty Europejskiej. W skrajnych sytuacjach mógłby on nawet wymuszać na państwach członkowskich podział firm o dominującej pozycji rynkowej, takich jak Telekomunikacja Polska. Zapowiada się ostre starcie na najwyższym europejskim szczeblu.
Wzrośnie konkurencja?
Dokument będzie musiał uzyskać zgodę rządów wszystkich państw UE. Tymczasem kilka krajów już wyraziło zdecydowany sprzeciw. O unicestwienie planów Reding walczyć będą nie tylko operatorzy. Które zapisy wielowątkowego projektu budzą największe kontrowersje? Cel komisarz rodem z Luksemburga wydaje się przecież szczytny: zwiększenie konkurencji.
- To będzie prawdziwa pobudka dla branży - mówi Reding, odnosząc się do utworzenia unijnej władzy kontrolnej. Nowy organ byłby powoływany podobnie jak inne centralne urzędy Unii Europejskiej, przy współudziale Komisji i Parlamentu Europejskiego. Teoretycznie realizację konkretnych postulowanych przez niego reform pozostawiono by regulatorom krajowym, jednak te nie miałyby właściwie innej możliwości, jak tylko stosować się do wymagań europejskiego "zwierzchnika".
W dążeniu do umożliwienia mniejszym operatorom skutecznej konkurencji z gigantami w rodzaju Deutsche Telekomu, Telefoniki czy wreszcie TP superregulator mógłby nawet zażądać tzw. funkcjonalnej separacji dominującego gracza. Czyli wyodrębnienia podmiotu, który kontrolowałby infrastrukturę i sprzedawał dostęp do sieci wszystkim chcącym oferować usługi telekomunikacyjne. Reding powołuje się na przykład brytyjski. Podobna reforma doprowadziła na Wyspach do znaczącej redukcji opłat za szerokopasmowy internet.