Wygląda na to, że wcześniejsze deklaracje Polski o kolejnych sukcesach w negocjacjach w sprawie budowy mostu energetycznego Polska-Litwa i elektrowni atomowej w Ignalinie były składane na wyrost. Pojawiają się też wątpliwości, czy przedstawiciele strony litewskiej, choć krytykowali dotychczas nasze niewłaściwe zachowanie podczas negocjacji, też mają do końca "czyste papiery". Dlaczego?

Pojawiają się wątpliwości co do tego, jaki jest status spółki Lietuvos Energija, która ma być biznesowym reprezentantem Litwy w obu tych energetycznych przedsięwzięciach. Czyżbyśmy przez cały czas nie wiedzieli z kim rozmawiamy? Takie wątpliwości pojawiły się niedawno ze strony Ministerstwa Gospodarki.

Sprawę wyjaśnia profesor Władysław Mielczarski, który ze strony Komisji Europejskiej jest koordynatorem do spraw połączeń energetycznych Niemiec, Polski i Litwy.

- Litwini powiedzieli, że część pieniądzy, które dostaną z Unii Europejskiej na wygaszenie działającej elektrowni w Ignalinie przesuną na budowę połączenia Polska-Litwa. Jeżeli jednak okaże się, że Lietuvos Energija jest operatorem systemu przesyłowego, to zgodnie z dyrektywą unijną spółka ta nie może handlować energią - wyjaśnia ekspert. Gdyby tak było, to LE nie może wziąć udziału w budowie elektrowni atomowej w Ignalinie. A dotychczas przy podpisywaniu porozumień na poziomie rządów mówiło się o wspólnym rozpatrywaniu obu projektów: siłowni atomowej na Litwie i połączenia elektroenergetycznego między naszymi krajami. Sprawa nie jest do końca wyjaśniona, obecnie trwają starania o ustalenie statutu Lietuvos Energija.