Kolejne rządy pochylają się nad problemem braków na rynku pracy. Czesi przyjmują "zieloną kartę" dla obywateli państw spoza Unii Europejskiej, Węgrzy przezwyciężają uprzedzenia i otwierają rynek dla Rumunów. Ci ostatni bynajmniej nie mają nadmiaru pracowników i też szukają rozwiązania. Debata trwa również na Słowacji i w Bułgarii.

Międzynarodowy Fundusz Walutowy i agendy ONZ w sporządzanych raportach przestrzegają państwa Europy Środkowej i Południowo-Wschodniej, że obecnego bardzo szybkiego wzrostu gospodarczego nie uda się utrzymać bez zwiększenia podaży na rynku pracy. Jedną z możliwości byłoby zwiększenie udziału osób aktywnych zawodowo w społeczeństwie, jednak rządzącym krajami regionu bardziej realny wydaje się import siły roboczej.

Czeski rząd przedłożył parlamentowi projekt ustawy, która usprawniłaby procedurę nabywania prawa do pobytu i pracy na terenie republiki dla osób spoza Unii Europejskiej. Oba te przywileje otrzymywałoby się w formie jednego dokumentu i na dłuższy okres. Do "zielonej karty" byliby uprawnieni przedstawiciele określonych zawodów.

Podobne zasady przyjęli Węgrzy, którzy zapowiedzieli, że od 2008 r. pracę w ich kraju podejmować będą mogli swobodnie absolwenci szkół wyższych i średnich oraz fachowcy z Rumunii. Pozostali obywatele tego państwa będą musieli starać się o specjalne pozwolenie. Tyle tylko, że Rumunię uznaje się za ten kraj w naszym regionie (obok Bułgarii), w którym deficyt siły roboczej jest największy. Tamtejszy minister pracy Paul Pacuraru szacował niedawno, iż niedobór na rynku sięga 1,5 mln pracowników. Ale rząd sceptycznie podchodzi do otwierania granic przed przybyszami, choćby z Azji. Premier Calin Popescu-Tariceanu zapewnia natomiast, że problemy zostaną zażegnane, jeśli uda się zachęcić do powrotu do Rumunii tysiące emigrantów i chce o tym rozmawiać ze związkami zawodowymi.

Bloomberg, CTK