W obecnym składzie indeksu WIG20 znajdują się spółki, których wartość rynkowa nie przekracza 2 mld zł, ale są też takie, gdzie jest ona większa niż 40 mld zł. Podobna dysproporcja występuje w dwóch innych indeksach. Do mWIG40 wchodzą dwie firmy o kapitalizacji poniżej 100 mln zł, ale mamy też dwie, gdzie wynosi ona ponad 10 mld zł. Dla sWIG80 ta rozpiętość sięga od mniej niż 50 mln zł do przeszło 3 mld zł. Można mieć więc wątpliwości, na ile są to reprezentatywne wskaźniki dla poszczególnych segmentów rynku - dużych, średnich i małych spółek.

Poszerzenie składu WIG20 o kolejne firmy spowoduje, że pozbawieni zostaniemy indeksu, który w miarę realnie opisywał to, co dzieje się w segmencie blue chips. Dla osób zajmujących się analizą rynków różnice w notowaniach dużych i mniejszych spółek pomagają w ocenie zachodzących na giełdzie zjawisk i bywają pomocne w ocenie przyszłej koniunktury na rynku.

Równocześnie trudno traktować zwiększenie liczby uczestników WIG20 jako receptę na ograniczenie znaczenia największych spółek. Wymowny jest tu przykład brazylijskiej Bovespy. Składa się na nią ponad 50 spółek, a i tak jedna firma - Petroleo Brasileiro - ma w niej przeszło 17 proc. udziału. Naszą bolączką, a także większości rynków wschodzących, jest brak napływu dużych firm na parkiet, które powodowałyby bardziej równomierne rozłożenie akcentów w indeksie. Dlatego dopóki się one nie pojawią, zamiast modyfikowania dotychczasowych indeksów lepszym rozwiązaniem jest tworzenie nowych wskaźników w bardziej jednorodny sposób opisujących notowania w różnych segmentach rynku.