W zeszłym tygodniu KNF rozesłała do banków-depozytariuszy ankietę, w której pyta rynek, jak w praktyce prowadzi działalność depozytową. - Jako nadzór chcielibyśmy mieć aktualny obraz rynku i pewność, że wszyscy stosują te same standardy - tłumaczy Łukasz Dajnowicz, rzecznik Komisji.

Czy to kolejny krok do zwiększenia kontroli nad rynkiem depozytariuszy? Nie brakuje opinii, że regulacje są zbyt ostre. - Obowiązujące depozytariuszy prawo jest uznawane za dość restrykcyjne - przyznaje Marcin Jedliński z Raiffeisen Banku. Szybko dodaje, że to wszystko zapewne po to, aby zagwarantować bezpieczeństwo klientów TFI. W podobnym tonie wypowiada się Andrzej Szadkowski z Banku Millennium. - Dbanie o bezpieczeństwo uczestnika funduszu jest typowe dla legislacji rynku kapitałowego w Polsce, który przez niektórych jest postrzegany jako "przeregulowany" - mówi.

Poziom bezpieczeństwa, jaki oferuje depozytariusz w Polsce, jest znacznie wyższy od tego, na jaki liczyć mogą uczestnicy funduszy z Europy Zachodniej. Wynika to z rozszerzonego w Polsce standardowego zakresu usług depozytariusza o czynności kontrolno-nadzorcze. - Zakres usług polskich depozytariuszy wykracza daleko poza standardy przyjęte w krajach rozwiniętych - zgadza się Andrzej Szadkowski. Przykład: nadzorowanie rozliczeń transakcji dotyczących aktywów i płatności na rzecz klientów, co jest faktycznie codzienną kontrolą agenta transferowego. Jak się okazuje, sprawdzenie przez KNF, czy wszyscy stosują te same standardy, może jednak być potrzebne. - Brak szczegółowych wytycznych, w jaki sposób chronić interes klientów, pozostawia swobodę interpretacji regulacji depozytariuszom - mówi Wojciech Pieńkowski z ING Banku Śląskiego.

Szerszy zakres usług ma swoją cenę. Opłaty pobierane przez depozytariuszy składają się ze stawki zmiennej, uzależnionej od aktywów, i ze stawki stałej. Co do zasady, jest dowolność w kwestii ustalania ceny. Banki jednak nie chcą zdradzać konkretnych kwot. Jak wynika z naszego wywiadu, łączna opłata rzadko przekracza 0,1 proc. wartości aktywów. - Myślę, że polscy depozytariusze są drożsi od tych z krajów UE, co będą tłumaczyć mniejszymi aktywami, które przechowują - mówi Sebastian Buczek, prezes Quercus TFI. I rzeczywiście. Radosław Ignatowicz, przewodniczący Rady Banków Depozytariuszy, tłumaczy, że wraz ze wzrostem aktywów funduszy maleją sukcesywnie opłaty za jednostkę rejestrowanych przez nich aktywów. - Trudno jest porównywać sytuację polskich banków, które w sumie przechowują aktywa funduszy o wartości ok. 140 mld zł z sytuacja depozytariuszy w krajach rozwiniętych, gdzie wielkość przechowywanych aktywów jest kilkusetkrotnie wyższa - zaznacza.

Na polskim rynku działa 11 depozytariuszy. Ale, jak przyznają przedstawiciele TFI, liczą się przede wszystkim Bank Handlowy, Pekao, BPH, Deutsche Bank, BRE oraz ING.