Ceny domów w Hiszpanii wzrosły w III kwartale o 0,3 proc. To wiadomość, na którą w ostatnich tygodniach czekali wszyscy. Firmy zajmujące się sprzedażą nieruchomości, ich klienci, pośrednicy, przedsiębiorstwa budowlane, analitycy bankowi, a w końcu ekonomiści przyglądający się całej gospodarce. W tym roku wiadomości z tego rynku obserwowane są baczniej niż jakiekolwiek dane makroekonomiczne, może nawet uważniej niż te dotyczące PKB. Fachowcy, komentatorzy i media szukają odpowiedzi na pytanie: czy to już kryzys, czy jeszcze nie? Ostatnie sygnały napływające z sektora zdają się wskazywać, że choć na półkę odłożyć należy nadzieje na powrót dawnej świetności, tego najgorszego również uda się uniknąć.
Wolno, wolniej, najwolniej
"Chalety", "finki", apartamenty i inne typy nieruchomości mieszkaniowych nie drożały tak wolno od wielu lat. Boom w branży trwał od ponad dwu dekad, a od połowy lat 90. przybrał tempo niespotykane w innych krajach Europy Zachodniej. Tylko w tym wieku ceny wzrosły o ponad 180 proc. Rekordowy był 2003 rok, gdy zyskały 18,5 proc. Na tej fali powstawały dziesiątki i setki firm deweloperskich, które rodzimy rynek zagospodarowały tak szybko, że ich konkurenci z Francji, Wielkiej Brytanii czy Niemiec musieli w większości obejść się smakiem. Co więcej, dynamiczny rozwój sektora pozwolił im na naprawdę szybką ekspansję zagraniczną, poczynając od Portugalii i Francji, przez Amerykę Łacińską, na Europie Środkowej i Południowo-Wschodniej kończąc. Wykreował też wielkie fortuny rodzin takich, jak Del Pino, Fradera, Nozaleda. Popyt na nowe obiekty mieszkaniowe sprzyjał wielkim bankom (Santander, Banco Popular, Bankinter i inne), ściśle współpracującym z deweloperami. Zresztą czytelników naszego dodatku nie trzeba zapewne przekonywać, że Hiszpania jawiła się przez długie lata jako niemalże raj dla wszystkich zarabiających na rozwoju budownictwa.
Inwestorzy stracili zaufanie
Tak więc okres, w którym na rynku zapanowała niemalże stagnacja, nazwać można na pewno kryzysem. Tak też widzą go inwestorzy giełdowi, którzy już dawno stracili dużą część zaufania do spółek deweloperskich. Od kwietnia, kiedy to nastąpiła masowa wyprzedaż ich akcji, uruchomiona przez sprzeczne wiadomości wysyłane przez kierownictwo jednej z nich (Astroc), walory znakomitej większości znacząco taniały. Wymieńmy dla przykładu chociażby największą firmę branży, Metrovacesę, której wartość rynkowa spadła o kilkanaście procent, niewiele mniejszą Inmobiliarię Colonial (strata rzędu 1/3), znaną z działalności w Polsce Fadesę (również około 1/3) czy innego potentata, Urbasa (zniżka o połowę wartości). Wszystkie one stały się ofiarami wcześniejszych wzrostów na iberyjskich giełdach i bańki, której przekłucie prognozowano już od jakiegoś czasu.