[b]Już od mniej więcej dekady twierdzi Pan, że więcej zarobi się, inwestując na giełdach rynków wschodzących, niż lokując na rynkach rozwiniętych. Co jest dziś argumentem na poparcie takiej tezy?[/b]
Rynki wschodzące przede wszystkim mają przed sobą lepsze, w porównaniu z rynkami rozwiniętymi, perspektywy wzrostu. To te pierwsze teraz są i dalej będą motorem globalnego rozwoju gospodarczego. Weźmy na przykład Chiny. Rozmiar tamtejszego rynku w połączeniu z rozmiarem jego handlu międzynarodowego stwarza ogromny potencjał wzrostu, z którego korzystają nie tylko same Chiny, ale i ich partnerzy handlowi – zarówno inne rynki rozwijające się, jak i rozwinięte. Ponadto rynki wschodzące podczas ostatniego kryzysu ucierpiały w znacznie mniejszym stopniu niż rozwinięte. Stało się tak głównie dlatego, że nie zostały dotknięte problemem ryzykownych kredytów w systemie bankowym, ponieważ nie potrzebowały zewnętrznego finansowania i same zaspokajały potrzeby kredytowe swoich mieszkańców.
[b]Mówi Pan głównie o fundamentach gospodarek. A co z giełdą? Na przykład brazylijski indeks Bovespa zyskał od ostatniego dołka już blisko 150 proc. Tamtejsza giełda wciąż ma potencjał dużego wzrostu?[/b]
W perspektywie pięciu lat na pewno tak. Ale czy w ciągu, powiedzmy, miesiąca – trudno powiedzieć. Jednak ja zawsze podkreślam, że inwestowanie na rynkach wschodzących ma sens jedynie z co najmniej pięcioletnim horyzontem inwestycyjnym. Jeżeli chodzi o Bovespę, rzeczywiście ten indeks sporo wzrósł, ale pociągnięty został do góry po prostu przez część spółek. My niekoniecznie je kupujemy. Choć uważam, że na przykład koncern paliwowy PetroBras, którego akcje relatywnie sporo zyskały ostatnio na wartości, w perspektywie pięcioletniej może dać jeszcze sporo zarobić.
[b]Dziś stawia Pan na BRIC, czyli Brazylię, Rosję, Indie i Chiny. Które z tych giełd dziś są najbardziej atrakcyjne dla inwestorów?[/b]